Recenzja Macklemore & Ryan Lewis "This Unruly Mess I've Made": Rozrywka przede wszystkim

Macklemore świetnie sprawdza się jako dostarczyciel przebojowego repertuaru dla mas. Ale jako zaangażowany wizjoner już niekoniecznie. Nie można bowiem mieć ciastka i zjeść ciastka.

Macklemore świetnie sprawdza się jako dostarczyciel przebojowego repertuaru dla mas. Ale jako zaangażowany wizjoner już niekoniecznie
Macklemore świetnie sprawdza się jako dostarczyciel przebojowego repertuaru dla mas. Ale jako zaangażowany wizjoner już niekoniecznie 

Mam dla Was dwie wiadomości - dobrą i złą. Może zaczniemy od dobrej. Nowa płyta Macklemore'a wydaje się jeszcze przyjemniejsza w słuchaniu, jeszcze przystępniejsza od ozłoconego, sprzedanego za oceanem w ilości 1,5 mln egzemplarzy "The Heist". Melodie i refreny czepiają się ucha błyskawicznie, okres zaprzyjaźniania się z krążkiem został skrócony do minimum, wszystko jest "na bogato" i lekkostrawnie. A teraz wiadomość zła. To może być krótka, przelotna znajomość, raczej nie miłość. Kto chciał postrzegać Macklemore'a jako "wojownika światła", niezależnego rapera, któremu o coś chodzi i jest w stanie to wyrazić mniej płytko niż by średnia w ramach gatunku wskazywała, ten będzie zafrasowany drapał się w głowę. Bo to rozrywka na chwilę, nie pokarm dla duszy. Błyskotka czy może raczej matrioszka, gdzie każda kolejne odsłona wiąże się z karleniem w oczach. A pustka nachodzi szybciej niż by się człowiek spodziewał.

Najpierw może o producencie, Ryanie Lewisie. Jest na tyle uniwersalny, przebojowy i - mimo wszystko - charakterystyczny, że już powinna trwać walka o angaż przy wielu mainstreamowych projektach. Organiczny, syntetyczny, teatralny, filmowy, zdolny w ramach jednego utworu dwa razy zmienić nastrój i trzy razy gatunek. Jaki tylko chcecie. Tyle że wspomniane zlecenia to prędzej od gwiazd popu i r'n'b, niż od raperów. Rozumiana pejoratywnie radiowość i obłość to rewers niekwestionowanej atrakcyjności tego brzmienia.

Ten album jest silny poszczególnymi utworami, nie jako całość. Mistrzowskie są hołdy dla - odpowiednio - lat 80. i 90., czyli "Downtown" i "Buckshot". Ten pierwszy oszałamia, prezentując się jak krzyżówka Sugarhill Gang, Michaela Jacksona i Meata Loafa. Oldskulowy rap (podkreślony udziałem pionierów-legend), musical, glam i wszystko trzyma się kupy! Ten drugi ma tę charakterystyczną, nerwową linię basu, pianinko, ostry skrecz, partię agresywnego, zapętlonego, długo rozbrzmiewającego dęciaka w tle. Legitymizują go mistrzowie - DJ Premier i KRS-One - choć akurat z featuringami mogłoby być lepiej. Ksyw jest na "This Unruly Mess..." sporo, ale poza rolę kwiatka do kożucha wychodzi chyba tylko (co zresztą dość znamienne) tylko Ed Sheeran, siła napędowa "Growing up".

Chance the Rapper, YG, Idris Elba czy Anderson.Paak są na dobrą sprawę zbyteczni. Latynoski refren Carli Morrison jest zaś tak na siłę, jak tylko być może, sprawiając wrażenie nachalnej próby poszerzania targetu. To wręcz niewiarygodne, zwłaszcza jeśli brać pod uwagę całe to Bizancjum, jak prostymi środkami uwagę przyciąga najlepsze na płycie "St. Ides". Macklemore koncentruje się na sobie, nie na reszcie świata, a Lewis - co też świadczy o jego klasie - skupia uwagę za pomocą paru dźwięków, budując na atrakcyjnym fundamencie, który mógłby być kawałkiem płyty The Police czy U2.

A sam gospodarz? To sprawny warsztatowo, efektowny wręcz do przesady raper z podręcznikową empatią na podorędziu. Nadal ma serce do gry, ale kiedy słucha się go na tle tych szykownych pianin zwiastujących rap dla słuchaczy Eltona Johna czy podniosłych chórów, słychać, że brakuje mu trochę zębów. Takich ostrych, zdolnych do gryzienia, nie mleczaków ładnie wypadających w uśmiechu na snapchacie.

I silniejszej tożsamości. "Let's Eat" to jakaś wokalna emulacja Kanyego Westa. Zamykający "White Privilege II" funkcjonuje niestety przede wszystkim jako niemal 9-minutowy manifest kołtuństwa, usilnego wchodzenia w buty, które nie pasują, pełnienia roli adwokata, którego nikt nie chciał nająć. Oswojony, zdolny przeformatować się na życzenie - taki jawi się Macklemore po tej płycie. Ten typ sprzątnął sprzed nosa Grammy Kendrickowi Lamarowi? Ameryko, raczysz żartować.

Macklemore & Ryan Lewis "This Unruly Mess I've Made", Macklemore LLC

6/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas