Recenzja Liam Gallagher "As You Were": Człowiek, który pozostał samochwałą

Paweł Waliński

Jak się nie ma w głowie, to trzeba mieć w nogach - głosi przysłowie. Liam Gallagher z kolei uprawnia inne: jak się nie ma dobrych piosenek, to trzeba mieć niewyparzoną gębę.

Liam Gallagher na okładce płyty "As You Were"
Liam Gallagher na okładce płyty "As You Were" 

Oasis miałem zawsze generalnie za zespół jednego (no, dobra - kilku) przebojów. Nie przekonywały mnie też szczególnie solowe dokonania starszego z braci Gallagherów, Noela. Kompletnym przegrywem był też projekt Beady Eye Liama. A pierwsza liamowska solówka, wydana w okolicy jego 45. urodzin dowodzi, że były frontman Oasis po prostu w żadną inną muzykę nie potrafi i od początku lat 90. nagrywa wciąż tę samą płytę z coverami Beatlesów i Slade'ów. Jak zwykle nadrabia w wywiadach, choćby ostatnio, mówiąc, że jego brat jest "a cunt" (celowo nie tłumaczymy), że w samolotach staje się mistrzem zen, i obrażając młodszych kolegów po fachu.

Tymczasem tradycyjnie już ciężaru swojego ego nie dźwiga. Owszem, czy w Oasis, czy Beady Eye zazwyczaj śpiewał cudze piosenki, a tutaj idzie w wytwórstwo własne. Ale i tak z pomocą najemników takich jak Greg Kurstin, który to wybór też niekoniecznie dowodzi szerokości gallagherowskich horyzontów. Efekt zgodny z przewidywaniami: wszystko to ledwo ciepłe i doskonale wpisujące się w klimaty, które uprawia od zawsze. A jeśli ktoś w swoim bardzo małym rozumku ma się za mesjasza rocka, poziom "przyzwoity", to zdecydowanie za mało.

Mocniejszą stroną płyty są ballady, choć takie "Paper Crown" przy całym swoim uroku pachnie stęchlizną autoplagiatu. Zaraz potem jednak czeka nas piękne beatlesowskie "For What It's Worth", gdzie można dosłuchać się echa "Free As a Bird". Gdzie pojawia się więcej energii, w parze z nią kroczy łopatologia, czy raczej cepologia, bo rozpiska konstrukcji owego wisiała pewnie u Liama w kanciapie uparcie sugerując, że finezja jest dla "cunts" (celowo nie tłumaczymy).

I nawet jeśli w zwrotce "Come Back to Me" dosłuchamy się wczesnego elektrycznego Dylana, a w "Bold" niedawno zmarłego Toma Petty, to znowu przecież niewnoszące nic żonglowanie swoimi stałymi inspiracjami. Charyzma wykonawczo-wokalna też jest tu raczej rzekoma i raczej wynikająca z ciągnącej się za Liamem opinii, niż z praktycznej zawartości cukru w cukrze.

Taki ziew-wyziew. W dodatku w produkcji wszystko jest wygładzone i sprowadzone do jednostajnego poziomu. Słuchadło. Coś tylko dla bardzo oddanych fanów. Na przedramieniu mam wytatuowany cytat z T.S. Eliota: "Tak się właśnie kończy świat / Nie hukiem ale skomleniem". Liam, możesz sobie tę dziarę skopiować, tylko podmień "świat" na swoje imię.

Liam Gallagher "As You Were", Warner Music Poland

4/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas