Recenzja Katie Melua "In Winter": W kominku już się pali
Swoim najnowszym albumem Katie Melua nie zawodzi wszystkich miłośników intymnego, minimalistycznego grania przy akompaniamencie gitary. Niespecjalnie przeszkadza tu nawet fakt, że z jego opublikowaniem pasowałoby poczekać jeszcze dwa miesiące.
Za oknem coraz chłodniej, więc nie powinien nas specjalnie dziwić pojawianie się płyt o atmosferze, przypominającej ciepło zapalonego ogniska w kominku. Katie Melua pośpieszyła się jednak nieco z wydaniem swojego krążka, gdyż - jak mówi jego nazwa - zdecydowanie lepiej sprawdziłby się pod koniec grudnia aniżeli w środku października.
"In Winter" napędzane jest bowiem głównie przez trzy elementy: wokal Katie, gitarę akustyczną i gruziński chór z Gori. Czasami dochodzi do tego jeszcze fortepian, natomiast zupełnie zrezygnowano ze ściśle orkiestralnych elementów, które obecne były na poprzednich albumach. Tak więc jeżeli spodziewacie się atmosfery ostatniego krążka wokalistki, "Secret Symphony" - cóż - to już nie ten adres. A pamiętacie "Spider's Web" i "Nine Million Bicycles", którymi ponad dekadę temu piosenkarka podbiła listy przebojów? Jeżeli to właśnie te utwory stanowią dla was wyobrażenie na temat Katie Meluy, znów: to zupełnie inna epoka. I chociaż wokalistka niewątpliwie poczyniła kolejny krok, odsuwający jej od muzycznego mainstreamu, wydaje się, że w nowych szatach czuje się nad wyraz dobrze.
To, co głównie świadczy o złym terminie wydania "In Winter" to jednak wcale nie nazwa ani środki, użyte do wykonania piosenek, ale same kompozycje. Album rozpoczyna się utworem "The Little Shallow", który okazuje się w rzeczywistości "Szczedrykiem" - ukraińską ludową pieśnią zimową, która znana jest bardziej ze swojej anglojęzycznej wersji, w której to funkcjonuje jako kolęda "Carol of the Bells". Na dodatek utwór nie jest wykonywany przez samą artystkę, ale towarzyszący jej chór.
Potem otrzymujemy "River", w którym to towarzyszący piosenkarce wokaliści wydają się zepchnięci do roli tła. Ale czy aby na pewno? Wydaje się, że to właśnie oni stanowią odpowiednik orkiestry z poprzedniego krążka. Niby mamy tutaj klasyczne podbicia wokalu Katie, ale zauważcie jak w połowie piosenki chór wyjawia się zza gitary - raz głośniej, raz ciszej. Podobnie jest w "O Holy Night" i "All-Night Vigil", w których to gitara akustyczna brzdęka w tle, aby w strukturze kompozycji oddać pierwszy plan wielogłosom. W "If You Are So Beautiful" pełnią wręcz taką samą rolę jak wokal autorki, wchodząc z nią w pewnego rodzaju dialog. Tak, chór na "In Winter" to niewątpliwie kolejny instrument, który stanowi w pewien sposób o charakterystyce albumu i określa go niemal tak samo jak gitara akustyczna.
Co jeszcze trzeba wiedzieć na temat najnowszej pozycji Katie Meluy? Na przykład to, że składa się ona z piosenek intymnych, delikatnych, pozbawionych fajerwerków, a jednocześnie przepełnionych ciepłem. To ten rodzaj uczucia, które towarzyszy nam podczas spotkań rodzinnych, kiedy wszyscy cieszą się swoim towarzystwem, a jednocześnie minął czas pogaduszek, by ustąpić chwili refleksji. Ba, jestem w stanie wyobrazić sobie nawet, jak ktoś stwierdzi, że najlepszym momentem na odtworzenie tego krążka będzie wigilijny wieczór.
"In Winter" jawi się ostatecznie jako album bardzo udany. Wydany za wcześnie - to prawda. Ale przecież nic nie stoi na przeszkodzie, aby odpalić go w momencie, kiedy śnieg za oknem będzie padał w najlepsze, prawda? Nie zapomnijcie wtedy o zapaleniu kominka!
Katie Melua "In Winter", Warner Music Poland
7/10