Reklama

Recenzja Jula "Milion słów": Jula i polski rynek ziemniaczany

Z płytą Juli, znanej w ostatnim czasie także z serialu "M jak Miłość", jest trochę jak z ziemniakami z hipermarketów. W którym nie kupisz, i tak skończysz z tą samą pyrą.

Z płytą Juli, znanej w ostatnim czasie także z serialu "M jak Miłość", jest trochę jak z ziemniakami z hipermarketów. W którym nie kupisz, i tak skończysz z tą samą pyrą.
Jula na okładce płyty "Milion słów" /

Są odmiany ziemniaków do sałatek, są takie, które idealnie sprawdzą się jako purée. Jedne doskonale wychodzą pieczone, inne są wprost stworzone, by robić z nich frytki. Aby cieszyć się taką różnorodnością, musimy jednak pójść na jakiś bio-targ, gdzie fachura o czarnych dłoniach i złotym sercu z uśmiechem (nierzadko również złotym) doradzi nam, co wybrać podług naszych potrzeb. Ten targ - metaforycznie - to muzyka alternatywna. Muzyka pop, szczególnie rodzima, jest natomiast taką żółtą ażurową torbą z hipera. 3, 5, 10 kilo, "ziemniak myty". I totalnie nie wiadomo, jaka to odmiana, jaką ma charakterystykę i do czego się konkretnie nadaje.

Reklama

"Milion słów" to właśnie taka ażurowa torba. Trzykilowa, bo artystyczny ciężar numerów Juli jest praktycznie żaden. Dostajemy 10 bulw, nieodróżnialnych od siebie, ale też od innych bulw w całym hipermarkecie. A właściwie odróżnialnych. Bo przy kasie okazuje się, że nasze ziemniaki już takie trochę podmiękłe i skórka niepiękna. Kompozycyjnie bowiem trzecia płyta Juli praktycznie nie istnieje. Numery są jak z jakiegoś online generatora popowego numeru. Instalujesz aplikację, dobierasz tagi, ziuuuuuuum i masz numer z w miarę losowo wygenerowanymi wedle algorytmu akordami.

Teksty też nie powalają. Taki typowy damski popowy młynek: "nie będzie cofał nas już czas", "w labiryncie dni/nasze życie tkwi", "pozwól mi wziąć siebie/nie daj mi się bać"... kup mi mydło i tampon. No, drażni coś takiego jednak uszy. Pół biedy w radiowym singlu, ale przy odsłuchu całej płyty idzie poczuć się, jakbyś drapał się, a ucho wciąż swędzi i swędzi.

Zaskakiwać może z kolei produkcja Tabba, która brzmi bardzo nieświeżo i wydaje się odrobinę odstawać od konkurencji. Czytaj: jest nawet nudniejsza i mniej kreatywna niż na średniej półce polskiego popu. Z wszystkiego najlepiej broni się chyba wokal samej Juli, bo tu w sumie nie ma się czego szczególnie czepiać.

Ale summa summarum to wyjątkowo przeciętna płyta tak muzycznie, jak i tekstowo i na dobrą sprawę, gdyby ktoś zrobił miks Juli z innymi polskimi wokalistkami z jej brzmieniowych okolic, od Sarsy po Farną, ciężko byłoby się skleić, że to składak. Nihil novi, ale tu jest pies polskiego popu pogrzebany. Można by takie płyty kupować, losując z koszyka za pomocą sierotki z opaską na oczach. Zupełnie jak z wybieraniem ażurowej siateczki z ziemniakami. Różnią się może kosmetycznymi szczegółami, ale to w kółko te same, nierozpoznawalne pyry.

Jula "Milion słów", Warner Music Poland

3/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Jula | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama