Reklama

Recenzja John Frusciante "Foregrow": Miłość do muzyki

John Frusciante na dobre odszedł od brzmień, znanych z Red Hot Chilli Peppers. I wiecie co? Bardzo dobrze!

John Frusciante na dobre odszedł od brzmień, znanych z Red Hot Chilli Peppers. I wiecie co? Bardzo dobrze!
Materiał z "Foregrow" przeleżał w szufladzie Johna Frusciante sześć lat /

Całkiem niedawno Flea ogłosił, że Red Hot Chilli Peppers to jeden z ostatnich "prawdziwych" zespołów rockowych, którym się chce z miłości do muzyki. A przecież od dłuższego czasu dokonania kalifornijskiej grupy budzą skojarzenia wyłącznie z wielkimi stadionami. Drodzy muzycy - a przecież wystarczy spojrzeć na swojego byłego kolegę z zespołu, Johna Frusciante, by zobaczyć, czym naprawdę jest miłość do muzyki. "Foregrow" nie jest wolne od wad, ale trudno nie odmówić byłemu członkowi Red Hotów pasji i zaciętości.

Swoją drogą, dość zabawny wydaje się fakt, że Frusciante do dziś uznawany jest za jednego z najlepszych gitarzystów w historii rocka, podczas gdy jego czołowy instrument zdecydowanie częściej kurzy się w kącie na rzecz innych środków przekazu. I tak, "Foregrow" w żaden sposób tego nie zmienia - muzyk znowu częstuje swoich fanów muzyką elektroniczną. Interesujące może wydawać się to, że znaczna część tego pochodzącego z 2009 roku materiału powstała z użyciem syntezatorów (w tym modularnych, konstruowanych przez znajomego artysty) i sekwencerów analogowych. Napisałem 2009? A owszem, John Frusciante wydał krążek, który w jego szafie przeleżał siedem lat. Mimo to trudno nazwać "Foregrow" odcinaniem kuponów.

Reklama

Dziwne wydaje się jedynie to, że nowa pozycja muzyka nie została wydana pod acid-house'owym aliasem, Trickfinger. Brzmieniowo prezentuje się w końcu podobnie: kwaśny bas z Rolanda TB-303, połamane jungle'owo elektroniczne perkusje na mocnym pogłosie, budzące skojarzenia z synthpopem z lat 80. czy przewijające się w tłach, lekko przesterowane ośmiobitowe dźwięki. Pojawiają się nawet elementy breakcore'u, co niespecjalnie dziwi, biorąc pod uwagę fakt, że John Frusciante regularnie współpracuje z legendą tego gatunku muzycznego, Aaronem Funkiem znanym jako Venetian Snares.

Miejscami ujawniają się co prawda ścieżki gitary, ale funkcjonują one przede wszystkim w tłach. Ba, nawet w jedynym numerze, w którym obecna jest partia wokalna, śpiew pojawia jakby od niechcenia i występuje przede wszystkim w charakterze kolejnego instrumentu. W związku z tym i elektroniczno-eksperymentalną naturą, "Foregrow" trudno nazwać pozycją łatwą, szczególnie osobom, które kojarzą muzyka z lekkimi i przyjemnymi kompozycjami, nagranymi z Red Hot Chilli Peppers. Na dodatek niedoświadczonych słuchaczy irytować może surowość brzmienia.

Mimo włączenia elementów muzyki klubowej, całość jest stonowana, miejscami wręcz monotonna. Skojarzenia? Najbardziej oczywistym jest "Selected Ambient Works 85-92" Aphex Twina - szczególnie przy "Lowth Forgue" oraz najbardziej rozbudowanym, kończącym krążek "Unf", które w porównaniu do pozostałych utworów zaskakuje swoją melodyjnością.

Tu też może pojawić się największy zarzut względem "Foregrow": nie ma tu niczego, co nie byłoby znane zorientowanemu na alternatywną elektronikę słuchaczowi. Nie zmienia to faktu, że rozwój Johna Frusciante, nieustanna chęć poszerzania horyzontów muzycznych oraz wymykania się szufladkom niezmiernie cieszy. Tak więc proszę: więcej takich muzyków!

John Frusciante, "Foregrow", Universal Music Poland

7/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: John Frusciante | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy