Recenzja Jazz Band Młynarski-Masecki "Noc w wielkim mieście": Swingujący dancing dla wymagających
Masecki z Młynarskim mogli dużo stracić biorąc na warsztat piosenki m.in. Henryka Warsa. No właśnie, mogli, a zrobili coś, czym zapiszą się w historii.
Tradycja przedwojennego polskiego jazzu nie jest zbyt często prezentowana, nie mówiąc już o szerokiej eksploatacji tematu. Trochę to niesprawiedliwe, bo o ile taka seria "Polish Jazz" jest doskonale znana nie tylko miłośnikom gatunku, w dodatku nawet poza granicami naszego pięknego kraju, a płyty m.in. Urbaniaka i Karolaka do najtańszych nie należą, to jednak bardzo po macoszemu traktujemy dokonania chociażby orkiestr Artura Golda i Jerzego Petersburskiego czy kompozycji Henryka Warsa.
Oczywiście zawsze można sięgnąć chociażby po fantastyczną książkę "Był jazz" Krzysztofa Karpińskiego czy obejrzeć kilka czarno-białych filmów na YouTube, jednak niewielu polskich artystów próbuje zmierzyć się z jazzem tradycyjnym. Trochę szkoda, więc lekiem na całe zło jest "Noc w wielkim mieście" Jazz Bandu Młynarskiego-Maseckiego. Jest to prawdopodobnie najlepsze odzwierciedlenie tamtych czasów zapisane na współczesnych fonogramach (tak, tak, już chociaż trochę trzymajmy się nazewnictwa odpowiedniego do tamtej epoki).
Muzyki prosto z knajpy pełnej dymu i dostojnego towarzystwa nigdy za wiele, podobnie jak czarnej kawy i miłości, o czym doskonale opowiada "Czarna kawa" będąca jednocześnie najbardziej charakterystycznym punktem całej doskonale zrealizowanej płyty. Tak odważny eksperyment nie mógł przejść niezauważony. I dobrze, bo jest czego słuchać i to w każdych okolicznościach. Marcin Masecki razem z Janem Emilem Młynarskim wzięli się za przedwojenne piosenki kilku kompozytorów i odwołując się do starej tradycji polskich orkiestr jazzowych i big bandów przenieśli swingowy klimat tamtych lat w czasy współczesne.
Już dawno polski jazz nie zaoferował płyty tak bardzo uniwersalnej, lekkiej i przystępnej, niczym nie odbiegającej od dawnych standardów, zrealizowanej z pasją i znajomością tematu. Klimatyczny śpiew Jana Młynarskiego ma w sobie tyle uroku ("Czy wiesz, mała miss, że odkąd cię znam / Czy wiesz, nie poznaję siebie sam" czy refren "Nikodema" - klasa!), że nie sposób go nie polubić, podobnie jak prostych tekstów, m.in. Zenona Friedwalda, sprzed kilkudziesięciu lat, w których prostocie i ponadczasowości można się zakochać.
Zakochać można się również w lekkości tanecznych "Abduł Bej" czy "Jadzi", ale imponuje również aranżacja i produkcja płyty. Naprawdę trzeba było mocno się nagimnastykować, żeby osiągnąć efekty zbliżone, a nawet takie same, do brzmienia tamtych lat. Zwróćcie uwagę na bardzo stonowaną perkusję Jerzego Rogiewicza (zdecydowanie najciekawiej brzmi w "New York Baby"), a także wychodzącą naprzód tubę Piotra Wróbla. Niby tak niewiele, a cieszy jak cholera.
Według jednej z anegdot Robert Schumman zapytany o to, co znaczy jego utwór, odpowiedział, że "to" i zaczął po prostu grać. Podobnie jest z "Nocą w wielkim mieście", bo jeśli kiedykolwiek będziecie mieli pytania o pionierów polskiego jazzu to wystarczy, że włączycie dzieło bandu Młynarskiego i Maseckiego. Najlepsi przewodnicy po przedwojennych lokalach Warszawy, Krakowa, Lwowa i Wilna.
Jazz Band Młynarski-Masecki "Noc w wielkim mieście", Wydawnictwo Agora/Lado ABC
8/10