Reklama

Recenzja Greta Van Fleet "Anthem of the Peaceful Army": Kopiści atakują

Greta Van Fleet to twardy orzech do zgryzienia, bo ich największa zaleta jest jednocześnie ich największą wadą. A chyba nikt nie zaprzeczy, jeżeli powiemy o grupie jako współczesnej kopii Led Zeppelin.

Greta Van Fleet to twardy orzech do zgryzienia, bo ich największa zaleta jest jednocześnie ich największą wadą. A chyba nikt nie zaprzeczy, jeżeli powiemy o grupie jako współczesnej kopii Led Zeppelin.
Greta Van Fleet debiutuje płytą "Anthem of the Peaceful Army" /

Muzycy Grety Van Fleet za wszelką cenę próbuje zaprzeczyć, że zrzynają swój styl bezpośrednio od Led Zeppelin. Wypowiedzi członków zespołu sugerują, że każdy z nich słucha czegoś innego, a kiedy spotykają się razem to po prostu tak im to wychodzi, a autorzy "Stairway to Heaven" to gdzieś tam przy okazji byli słuchani, ale wcale nie są największą inspiracją. Po przesłuchaniu "Anthem of the Peaceful Army" naprawdę trudno uwierzyć w takie tłumaczenia.

Dlaczego? Zacznijmy od wokalisty: Josh Kiszka brzmi identycznie jak Robert Plant. Pół biedy, jeżeli podobieństwo opierało się jedynie na podobnym głosie. Jednakże styl śpiewania to kropka w kropkę legendarny wokalista Led Zeppelin: na wysokich tonach Josh wkłada charakterystyczną chrypkę, frazuje, zaciąga i akcentuje w ten sam sposób, a nawet w przypadku mostków czy solówek instrumentalnych rzuca swoje wokalizy w podobny sposób jak Plant.

Reklama

I owszem, to najczęstszy zarzut wobec grupy, ale czyż nie trudno doszukać się w liniach basu stylu gry Johna Paula Jonesa? Czy te gitary nie narzucają wam na myśl Jimmy'ego Page'a? Czy nawet tak minimalne szczegóły jak przejścia w perkusji nie przypominają wam niezapomnianego Johna Bonhama? Ba, przecież "Lover, Leaver" opiera się na podobnych riffach do "Whole Lotta Love", a jeżeli się przysłuchacie, to usłyszycie nawet podobny gitarowy "slide" jak w klasycznym numerze Led Zeppelinów.

Każdy medal ma dwie strony. I to, czego nie da się ukryć to faktu, że Greta Van Fleet potrafi. Trudno bowiem uwierzyć, że takie "The Cold Wind" to nie zagubiony utwór nieśmiertelnego kwartetu. Zgadza się tu nawet ten charakterystyczny analogowy kurz saturacyjny, który aż nakazuje sięgnąć po wydanie winylowe "Anthem of the Peaceful Army" i wrzucić je na zakurzony gramofon marki Unitra. Podobnie jest zresztą z "When the Curtain Falls" - przyjemnym, hardrockowym numerze z bluesowymi inspiracjami (szczególnie w drugiej części piosenki).

To, co na pewno działa na plus tych nagrań to fakt, że tego rodzaju stylistyka niespecjalnie się starzeje. Na dodatek "Anthem of the Peaceful Army" zmiksowane jest w taki sposób, aby faktycznie brzmiało jakbyśmy cofnęli się o cztery dekady w przeszłość. Nie powiela wielu błędów przy realizacji współczesnych albumów dinozaurów rocka: nie ma tu pogoni za głośnością ani sterylności. W zamian otrzymujemy pozycję, na której jest sporo brudu, dynamiki, przestrzeni, przez co pod kątem brzmienia cała płyta jawi się jako bardzo przyjemna dla ucha.

Problem w tym, że Greta Van Fleet blednie, gdy bezpośrednio zestawimy ją z Led Zeppelin. Wtedy na jaw wychodzą chociażby słabsza technika oraz gorsze wyczucie smaku. Okropieństwa w postaci "You're the One" trudno wybaczyć. Otrzymujemy przesłodzony numer zahaczający o country zwieńczony lekko pijackim refrenem napędzany jest dodatkowo przez wyjątkowo kwadratowo zagraną partię perkusji. Tego nie da się obronić. W ogóle te bębny w "Anthem" to co to ma być? Uderzanie zapałką w blat stołu? Kiedy muzycy próbują grać bardziej akustycznie - jak chociażby w "The New Day" - wychodzi na jaw brak pomysłów i generyczność kierujące ich bardziej w stronę popowego grania w akompaniamencie gitar aniżeli jakiejkolwiek nadziei hard rocka. Mamy też progresywne "Brave New World", w którym te stylizowane na zaśpiewy kościelne chórki zbliżają kompozycję do niebezpiecznego wręcz rodzaju patosu.

Szczerze mówiąc, mam wątpliwości co do Grety Van Fleet. Przy wielu numerach odczuwałem przyjemność ze słuchania, ale obawiam się, że jeżeli zdarlibyśmy z grupy tę zeppelinową nadbudowę, nie zostałoby tutaj zbyt wiele. A tak naprawdę dalej na tym wózku trudno będzie ujechać. Zresztą, po co zasłuchiwać się w czymś może i poprawnie zrealizowanym, ale do bólu wtórnym, gdy bez problemu, za pomocą kilku kliknięć, możesz mieć dostęp do całej dyskografii Led Zeppelin?

Greta Van Fleet "Anthem of the Peaceful Army", Universal Music Polska

5/10


INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Greta Van Fleet | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy