Recenzja Future "Honest": No Future
Rap, trap, r'n'b, miejski pop? Nieważne. Jeżeli Ameryka nastawia się na taką "przyszłość", to ja już chyba wolę naszą poeurowizynie brodatą Europę.
Niedawno pastwiłem się nad albumem Iggy Azalei, tym razem przyszło zmierzyć się z kolejną osobą z listy "świeżaków" opublikowanej przez magazyn XXL w 2012 roku. Future też ma egzotyczne korzenie, też cieszy się sławną drugą połówką i ma za sobą potężną ekipę (Dungeon Fam z Atlanty, jej członkami są Outkast i Goodie Mob), jak również te magazyny i portale, które jeszcze kilkanaście lat temu na temat hip hopu by się nawet nie zająknęły. Tyle że przy nim Azalea to niemal filozofka i poeta, ba, Rakim w spódnicy.
"Ja bym go raperem nie nazwał" - z przekąsem przyznał jeden z rapowych dziennikarzy, z którym wymieniamy uwagi. Styl Future'a jest bowiem wypadkową śpiewu i rapu. A raczej zbolałego, przepuszczonego przez autotune skowytania i pojękiwania, skandowania z niechlujną dykcją oraz przedziwnym akcentem, do tego jeszcze szatkowanych słowotoków. Jak ktoś bardzo chce doszuka się w tym czegoś szamańskiego, mocno znieczyszczonej używkami haitańskiej krwi buzującej w żyłach. Częściej brzmi to jednak jakby facet chciał dubbingować potwora z bagien.
Płyta zaczyna się obiecująco, od wyciętego przez The Runners sampla z Amadou i Mariam, ale z ciekawego bitu szybko robi się konkurs na upchnięcie jak największej ilości hi-hatów. Później grono producentów, na czele których stoi Mike Will Made-It, idzie w stronę słodkiej, czasem zaskakująco intymnej elektroniki pożenionej z mniej lub bardziej intensywnymi południowymi brzmieniami. Takie tam emo-trapy. Album stoi w pół drogi między Atlantą a drake'owym Toronto. Raz skręca ku rzewnym balladom rozpisanym na talerze i głuche, płaskie bębny, innym razem potrafi się rozkręcić jak w (o dziwo udanym) "Covered n Money", gdzie twórca wydaje się testować każde brzmienie perkusji, jakie ma pod ręką i tłukąc w głośniki pragnie zgotować nam trochę piekła. Przy tym wszystkim pozostaje jednak wydawnictwem noszącym cechy future'owej wypowiedzi, nie składanki. Za to akurat plus.
Niestety lepiej nie słuchać tego, co gospodarz ma do powiedzenia. "Striptizerki, hajs, strawa - młody Future, to promuję" - nawija w jednym z utworów. Powiedzieć, że jest prosty, to nie powiedzieć nic. To świat złota na szyi, kokainy na stole i młodych dziewcząt całujących się między sobą, nim się do niego dobiorą. Niby wszystko ok, ale wyziera z tego jakaś depresja, jak u Kanye. Sam West pojawia się zresztą w jednym z nielicznych dobrych numerów. "I Won" jest ładne, kameralne, z rozczulającymi klawiszami, dźwiękami morza i mew. Trochę tu przetworzonego łkania rodem z "808s & Heartbreak", niemniej Yeezus akurat rapuje i to całkiem przekonująco, aż można poczuć do niego sympatię, bo chyba naprawdę jest szaleńczo zakochany. Zresztą sam Future śpiewający o tym, że będzie się ze swoją Ciarą kochał oparty o ścianę, tak by wkurzyć sąsiadów, też może się podobać. Wreszcie coś plastycznego, po tych wszystkich duperelach dla białasów uruchamiających swoją empatię podczas oglądania filmów Spike'a Lee na strzeżonych osiedlach, fatalnych trackach w rodzaju tego tytułowego, z wersami kończonymi tymi samymi słowami .
Autor "Honest" da się jeszcze lubić w "Benz Friendz", bo to akurat fajny, lekki numer, z dobrym bridgem, ujmująco niepoważnym refrenem. Kiedy rzuca, że "żadna z jego fur nie jest amerykańska" i odnosi się do króla Zamundy z "Księcia w Nowym Jorku", zdobywa parę punktów. Choć nie da się ukryć, że w kawałku i tak króluje Andre 3000 z Ouktast . Jak wszędzie tam, gdzie się ostatnio pojawi. Na krążku wyróżnia się jeszcze najlepiej chyba zarapowane, dysponujące sporym imprezowym potencjałem "How Can I Not".
Oczy otworzyły mi się szeroko, kiedy kątem oka patrzyłem na to jak pitchforkopodobne media dopatrują się u Future'a czegoś więcej niż trap, nowej jakości. No nic, tylko czekać aż wyodrębniony zostanie odpowiedni mikrogatunek i dostanie swoją nazwę. Kiedy świat staje na głowie, nie dajmy się zwariować.
Future "Honest", Sony
3/10