Recenzja David Duchovny "Hell Or Highwater": Folk rock (nie)uduchoviony
Tomek Doksa
Sprawa niczym z "Archiwum X": David Duchovny nagrał niezłą płytę. Oczywiście jak na Duchovnego.
Każdy nowy news o kolejnej płycie jakiegoś aktora to jak cios poniżej pasa. Bo po co i dlaczego, przecież tyle już kocich jęków przyszło nam słuchać przy okazji muzycznych prób przeróżnych gwiazd ze szklanego ekranu. No i jeszcze sam Duchovny i ten jego folk-rock - mimo rockowych zapędów aktora na planie "Californication", to połączenie brzmiało na papierze niczym sprawa z kategorii nie-do-wiary. Czyli - jakby nie było - z "Archiwum X". Inspiracje sztuką spod znaku Boba Dylana czy Leonarda Cohena zasługiwały może i na duże brawa, ale Duchovny śpiewający swoim specyficznym, mamroczącym głosem wielką nadzieją raczej nie napawał. On sam zresztą w rozmowie z "Rolling Stone" żartował, że jeśli ktoś uzna, że jego wokal będzie na tej płycie do czegokolwiek podobny, uzna to za komplement. Obawy były więc zupełnie zrozumiałe.
Ale tu pojawia się największa niespodzianka: David wcale nie brzmi na swoim muzycznym debiucie, jak David. Gdybym przesłuchał ten album bez świadomości kto za nim stoi, ciężko byłoby mi uwierzyć, że rzeczywiście śpiewa na nim agent Mulder. To największy plus jego płyty. Że pod tym względem nie jest tak oczywista, jak mogłoby się wydawać. Gorzej z samym wokalem (Duchovny, przy całej sympatii do niego, ostatecznie nie ma za bardzo czym się pochwalić, a co gorsza nie ma też obok siebie ludzi, którzy potrafiliby od jego kiepskiego głosu odciągnąć uwagę - jak np. Dave Sitek pomógł Scarlett Johansson) oraz muzycznym materiałem, bardziej przypominającym zlepek folkrockowych fascynacji aktora, niż próbę zaśpiewania czegoś własnym językiem.
Wilco, The National, Jack Johnson, Dylan, Cohen - wymieniać można by tak jeszcze długo. "Hell Or Highwater" to nie cover album, ale już "tribute to" na pewno. Oczywiście dobre wzorce to podstawa (za nie daję dwa kolejne plusy), sympatyzując z takimi klimatami Duchovny punktuje raz jeszcze, ale w przeciwieństwie do takiego kolegi po fachu, jak Hugh Laurie, bardziej przypomina niedzielnego grajka na gościnnych występach niż rodzącego się na naszych oczach, solidnego folkrockowego artystę. Nawet wtedy, gdy w skądinąd bardzo udanym i najlepszym na płycie "Positively Madison Avenue" dissuje samego Dylana (przypominając mu jego reklamowe popisy podczas Super Bowl), wydaje się, że jednak żartuje, że z tymi gitarami to on jednak nie do końca na poważnie.
Zapewne od początku miało być inaczej. W innym wywiadzie mówił, że korzystając z przerwy między ostatnim sezonem "Californication" a powrotem "Z archiwum X" do telewizji, ponoć mocno się przykładał do realizacji swojego muzycznego marzenia. Jestem w stanie w to uwierzyć. Choć wolałbym jednak usłyszeć.
David Duchovny "Hell Or Highwater", ThinkSay/Caroline
4/10
Aktorzy śpiewają i nagrywają płyty
Każdy z nich jest wspaniałym aktorem. Każdy z nich jest popularny oraz przystojny. Każdy z nich także śpiewa (dużo lepiej niż aktorzy w "Twoja Twarz Brzmi Znajomo"), a w dodatku ma na koncie przynajmniej jedną płytę.