Recenzja Czesław Mozil "Szkoła uwodzenia Czesława M.": Czesław tańczy
Tomek Doksa
Po Maleńczuku oraz duecie Ballady i Romanse, kolejny ambitny w autorskim repertuarze artysta wziął się za dancingowy repertuar. Jeśli planujecie w najbliższym czasie potańcówkę, koniecznie zaproście na nią Czesława.
"Zawsze podziwiałem mężczyzn, którzy potrafią uwodzić kobiety. Ja sam w tym nigdy nie byłem dobry" - mówił Czesław w zapowiedzi płyty, która jest jednocześnie ścieżką dźwiękową do "komedii o mężczyznach nie tylko dla kobiet", czyli "Szkoły uwodzenia" w reżyserii Aleksandra Dembskiego. Kiedy słucha się jednak materiału, trudno mu w te słowa uwierzyć, bo w swoich wersjach estradowych szlagierów na tyle jest przekonujący, że sprawia wrażenie, jakby urodził się właśnie po to, żeby w roli wodzireja podrywać dziewczyny na każdym dancingu.
Gdyby zestawić go z Tymonem i jego rockowymi Transistors, którzy dali kolejne życie przebojowi "Biały miś", Maciejem Maleńczukiem bawiącym się w "Psychodancing", albo siostrami Wrońskimi, które na "Córkach dancingu" grając Zauchę czy Sokołowskiego szły w klimaty surowej elektroniki, jego "Szkoła uwodzenia" wypada akurat bardzo zachowawczo. Nie ma tu odważnych eksperymentów na oryginałach, nie ma nawet chęci pisania takiego "Wszystkiego czego dziś chcę" od nowa.
Charakterystyczny wokal Czesława robi tu jednak całą robotę - zabawnym jest słyszeć w jego interpretacji "Zanim pójdę" Happysadu czy "Motylem jestem" Ireny Jarockiej. Ciekawym jest też sam dobór piosenek na ten soundtrack. Renata Przemyk, Poparzeni Kawą Trzy i Akurat obok Andrzeja Rosiewicza, Zauchy i Bajmu mogą wyglądać na połączenie co najmniej ciężkostrawne, ale wszystkie numery szczęśliwie spina osoba Mozila i jego rozbawionego zespołu, przez co całość pozostaje dosyć spójna i przede wszystkim dobrze się broni jako samodzielne, oderwane od filmowego obrazu, wydawnictwo.
Powiedzmy sobie szczerze - to składak na wskroś rozrywkowy. I tak też powinien być odbierany. Komu nie w smak zabawa z coverami i dancingową estetyką, ten niczego ciekawego na nim nie znajdzie (wliczając w to premierowy numer Czesława i Artura Andrusa, który zamyka płytę). Odświeżane przez Mozila piosenki to też kiepski pomysł, by rozpoczynać z nim bliższą znajomość (choć nie wierzę, że są tu jeszcze tacy, którzy go dobrze nie znają) - kto jednak lubi spędzać czas przy radiu złote przeboje, albo tęskni za imprezą rozkręcaną w rytm "Chłopców radarowców", ten w tytułowej "Szkole uwodzenia" znajdzie sporo dla siebie. Śmiało, nie ma się czego wstydzić.
Czesław Mozil "Szkoła uwodzenia Czesława M.", Agora
6/10