Recenzja Cher "Dancing Queen": Licencja na zabijanie

Słynnej wokalistce udał się zamach na doskonałe piosenki szwedzkiego kwartetu.

Cher na okładce płyty "Dancing Queen"
Cher na okładce płyty "Dancing Queen"Warner Music Poland

Cher. Piosenkarka, która w głównej mierze przyczyniła się do auto-tune'owej rewolucji, zanim T-Pain i Kanye West zaczęli o nim myśleć na poważnie, wzięła na warsztat piosenki jednego z najlepszych zespołów w historii popu. Na papierze nie wygląda to najlepiej i... jest to zła informacja nie tylko dla zagorzałych fanów ABBY. Jakimś cudem wokalistka sprawiła, że przez jakiś czas aż odechciewa się wracać do oryginałów, a to już nie lada sztuka.

Świat Cher nie kończy się tylko na słynnym, rządzącym pod koniec lat 90. "Believe". W jej wielowymiarowym uniwersum można również znaleźć m.in. śliczny, klasyczny hippisowski hymn "I Got You Babe", kilka ciekawych ról filmowych, jak i masę nagród muzycznych, które na koniec i tak są tylko dodatkiem do miana ikony swoich czasów. Miejsce w historii popkultury jest, a można tutaj jeszcze dużo pisać i opowiadać. Co najważniejsze, najczęściej w pozytywnym świetle, jednak urok momentalnie znika po seansie z najnowszym dziełem.

Wszystko zaczęło się od ekranizacji musicalu "Mamma Mia: Here We Go Again!", przy którym pracowała artystka. To zainspirowało ją do nagrania coverów ABBY, które w jej wykonaniu są nie tylko słabymi piosenkami, ale ociekającymi sztucznością tworami, jak np. "Mamma Mia", które zostało popsute przez słabe wokale. Niestety, ale takich potworków jest tutaj sporo i ciężko cokolwiek dobrego o nich napisać.

Wypada odłożyć na bok sympatię do oryginalnych piosenek, ale już ociekająca kiczem okładka, przypominające fotografie niemieckich gwiazd schlager musik, nie zapowiada niczego dobrego. O ile jeszcze tytułowy utwór da się jakoś przeboleć i to tylko ze względu na to, że w pamięci ma się nagranie promujące "Arrival" z 1976 roku, to już następujące po nim, ohydnie wykorzystujące wokoder "Gimme! Gimme! Gimme! (A Man After Midnight)", rozpoczyna drogę przez mękę. Nawet jedna chwila wytchnienia, którą jest naprawdę dobrze wykonane "The Name of the Game", nie pozwala szybko zapomnieć o niezbyt udanej reszcie, jak np. "Mamma Mia" z nieudanie wykorzystanym auto-tunem czy "SOS" z prostym, dance'owym beatem.

Cher na Billboard Music Awards 2017

Cher zakończyła obecnie trzecią serię tegorocznych koncertów "Classic Cher" w Las Vegas i WaszyngtonieEthan MillerGetty Images
Cher na gali w Las Vegas odebrała statuetkę Icon Award z rąk Gwen StefaniEthan MillerGetty Images
Wyróżnienie przyznawane jest od 2011 r. Wcześniej nagrodę za całokształ twórczości odebrali Neil Diamond, Stevie Wonder, Prince, Jennifer Lopez i Celine DionEthan MillerGetty Images
Cher zaśpiewała swoje przeboje "Believe" i "If I Could Turn Back Time"Ethan MillerGetty Images
71-letnia Cher na gali Billboard Music Awards imponowała sylwetką i formąEthan MillerGetty Images

Cały urok straciły wolniejsze piosenki "Chiquita" i "One of Us", wręcz karykaturalnie brzmi "The Winner Takes It All". Na szczęście broni się produkcja utworów, za którą odpowiada Mark Taylor, czyli człowiek który dwie dekady temu pozwolił wrócić Cher na szczyt. Dęciaki w "Waterloo" czy flet w "Fernando" naprawdę brzmią dobrze i często kilka studyjnych sztuczek sprawia, że da się przebrnąć przez całość.

Jedna, naprawdę dobra piosenka, wiosny nie czyni. Nudne i sztampowe covery, które w żadnym wypadku nie wytrzymują porównania z piosenkami Anni, Agnethy, Benny'ego i Björna. Uroku w tym nie ma żadnego, więc czy nie lepiej sięgnąć po "Super Trouper" i "The Visitors"? No właśnie.

Cher "Dancing Queen", Warner

3/10

Cher Slaven VlasicGetty Images
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas