Recenzja Carly Rae Jepsen "Emotion": Masz jeszcze jej numer?
Tomek Doksa
Trzy lata to wystarczająca ilość czasu, by o kimś zapomnieć. Ale czy jest tu choć jedna osoba, która rzeczywiście już nie pamięta, kto wylansował wirusowy przebój "Call Me Maybe"?
Wschodząca Gwiazda według "Billboardu", Debiutantka Roku na gali American Music Awards - co jak co, ale Carly Rae Jepsen zanotowała naprawdę mocne otwarcie na najpierw amerykańskiej, a potem międzynarodowej scenie muzycznej. Za numer pokroju "Call Me Maybe", który niczym zaraźliwy wirus dopadał każdego i nie zamierzał wcale odpuścić, dałaby się pokroić niejedna i to nie tylko debiutująca na popowej scenie artystka. Jepsen w końcu od trzech lat jedzie na jego sławie, a o jej poprzednim albumie "Kiss" wspomina się dziś głównie przez wzgląd na tenże singel właśnie.
Powiedzieć jednak o niej, że to gwiazda jednego przeboju, nie wypada. Nie, biorąc pod uwagę zarówno materiał ze wspomnianego (mimo wszystko) "Kiss", jak i ten najnowszy - "Emotion". Ok, wybiła się (i też przy okazji zniechęciła do siebie wielu słuchaczy) z jednym numerem, ale na przestrzeni pięciu ostatnich lat Jepsen stworzyła przynajmniej kilka innych dobrych utworów, którymi obroniła zachwyty głównie amerykańskich krytyków, podkreślających jej talent do słodkiego, młodzieńczego popu. Ale coś w tych ciepłych słowach ze strony chociażby "Time'a" rzeczywiście jest - porównania co prawda do Taylor Swift czy Rihanny (serio?) pozostają wciąż przesadzone, to jednak trzeba Carly oddać, że o dziewczęco-chłopięcych relacjach potrafi śpiewać, jak mało kto na mainstreamowym podwórku. Kiedy Lorde kłania się publiczności poszukującej bardziej nowoczesnych i ambitniejszych niż średnia radiowa brzmień, Jepsen celuje we wszystkich pozostałych - teenage pop w jej wykonaniu to w końcu przede wszystkim zaraźliwe i wpadające w ucho melodie oraz słodkie jak wata cukrowa i buziak na pierwszej randce teksty. Mają rozczulać, dawać radość. I na "Emotion" działa to u niej jeszcze lepiej niż dotąd.
Co prawda mnie osobiście bardziej kręcą tu produkcje spod ręki Shellbacka, Lightspeed Championa czy Grega Kurstina, ale wyobrażam sobie słuchaczy, którzy pokochają tę płytę przede wszystkim za refreny. Jest ich tu na tyle (imponuje już mocne otwarcie z hitowymi "Run Away with Me", "Emotion" i "I Really Like You"), że nie zdziwiłbym się wcale, gdyby za kilka miesięcy album uznano za najbardziej przebojowy krążek roku. To co stanowi o jego największej sile to fakt, że Jespen wraz ze sporym gronem wziętych kompozytorów i producentów, przeplata na nim wątki, charakterystyczne dla choćby płyt Calvina Harrisa, Davida Guetty i La Roux. Stawia na kolorowy i rozmarzony, młodzieżowy dancepop, jednym krążkiem zastępując kilka innych.
Tym zresztą najprawdopodobniej wygrywa tegoroczny bój na popowej scenie - zamiast bowiem kupować w tym sezonie kilka niezłych, choć nierównych albumów z tego gatunku, lepiej od razu zaopatrzyć się w "Emotion". Nie dość, że zabawa lepsza, to i więcej grosza zostaje w kieszeni.
Carly Rae Jepsen "Emotion", Interscope Records
7/10