Recenzja Blue Café "Double Soul": Stać ich na więcej
Nowy album Blue Café to mógł być naprawdę dobry album. Niestety, grupa potwierdziła prawdziwość stwierdzenia, że szkopuł tkwi w szczegółach.
Grupa Blue Café w trakcie swojego istnienia przeżyła kilka rewolucji. Mowa tu nawet nie o odejściu z zespołu Tatiany Okupnik i zastąpienie jej Dominiką Gawędą, o czym pewnie każdy czytelnik od razu pomyślał. Bardziej o stylistykach, w jakich obracały się kompozycje Pawła Rurak-Sokola. Dzisiaj ilość jazzowych inklinacji na "Demi-sec" czy soulowych na "Ovosho" potrafi zadziwić - szczególnie, kiedy na wokandę weźmiemy single promujące te krążki.
W ostatnich latach muzyka Blue Café wydaje się jednak strasznie rozwarstwiona. Zarówno na "DaDa", jak i "Freshair" obok klasycznych ballad na gitarę mogliśmy usłyszeć rytmy trapowe, EDM czy nawet organiczny soul, którym towarzyszył niesamowicie transparentny pop prawdopodobnie wycelowany wprost w rozgłośnie radiowe. Tym samym płyty - chociaż niesamowicie eklektyczne - bardziej jawiły się jako składanki, pozbawione punktów wspólnych niż pełnoprawne albumy z wycyzelowanym pomysłem.
Na "Double Soul" Blue Café również choruje na takie rozszczepienie osobowości - i kto wie czy nie z tego wynikał pomysł na tytuł - chociaż ze spójnością radzi sobie o wiele zgrabniej. Ot, chociażby podzielono płytę na dwie nieprzenikające się ze sobą części: polsko- i anglojęzyczną. Niestety, nowa pozycja zespołu miewa także swoje własne problemy.
Zacznijmy od tych najprostszych: gdy w "Impulsie" czy "Między nami" podejmowane są próby tworzenia nowoczesnego electro-popu, brakuje w tym ostatecznych szlifów. Co z tych wszystkich trapowych hi-hatów, spitchowanych sampli wokalnych, rurowatych, future basowych syntezatorów, skoro całości brakuje mocy? Do tego partie Dominiki Gawędy są zbyt wysunięte do przodu, przez co zdarza im się zagłuszać podkłady. Mix zresztą nie jest najlepszym punktem płyty: przy nawarstwionych ścieżkach elektroniki numerom brakuje przejrzystości, a wokalistce albo zakłada się za dużo pogłosu, albo jej śpiew porusza się na granicy przesteru (co najbardziej dotkliwe jest w "Silence and Pain"). Takie momenty nie są zbyt przyjemne dla ucha.
Dlatego też nieskomplikowana ballada na gitarę akustyczna "Niebo" stanowi naprawdę spore wytchnienie, chociaż to bardziej wypełniacz udający piosenkę głębszą aniżeli jest nią w rzeczywistości. "Zatrzymaj" czy "Jak to" to pewni kandydaci na kolejny singiel z albumu - głównie dlatego, że w zalewie polskojęzycznego popu idealnie spełniają radiowe standardy i nie wybijają się w zasadzie niczym (no, może oprócz przyjemnej partii basu w "Zatrzymaj").
Najlepiej w tym segmencie sprawdza się "Bezpowrotnie", bo Dominika Gawęda prowadzi tu wokal o wiele lżej, przez co nadaje piosence dużo więcej swobody i uroku. Na dodatek Blue Café poradzili sobie z czymś, na czym poległo wielu innych muzyków przed nimi: w końcu udało się odpowiednio ukierunkować gospelowe inspiracje występującego tu gościnnie Sound'n'Grace. Co zaskakujące, obecne w tej piosence uduchowienie działa bardzo na jej plus, nawet jeżeli nie udało się tu uniknąć przesłodzenia. Tylko pamiętajmy: odbiorca jest tu masowy i emocje muszą być wyłożone na tacy.
To jednak ogranicza, co najbardziej dobitnie pokazane jest w "Journey" z gościnnym udziałem Nicka Sincklera - kiedy ten wkłada w swoją partię soulowy vibe, łamie rytmikę i zwyczajnie w tym wszystkim swobodnie płynie, Dominika Gawęda postępuje wyjątkowo zachowawczo, jakby nie potrafiła się do końca odnaleźć się w piosence. Jasne, odkupuje się świetnym, organicznym, chociaż dziwnie znajomym "Reflection", ale trudno nie oprzeć się wrażeniu, że na poprzednich albumach zdarzało jej się szaleć bardziej z tym wokalem.
Rady na przyszłość? Nadal nie jestem w stu procentach przekonany do pomysłu śpiewania anglojęzycznych tekstów przez Dominikę z powodu jej bardzo nierównego akcentu - w "Reflection" czy w "Double Soul" (oj, robi robotę ten dancehallowy rytm) jest to w zasadzie niezauważalne, natomiast w "Take It Slow" oraz "Journey" potrafi być wręcz dyskwalifikujące. Należałoby też skupić się na warstwie tekstowej, bo to kolejny album Blue Café, w którym słowa istnieją tylko po to, aby móc cokolwiek zaśpiewać.
Cóż, skoro o tym mowa: metafory są tak łopatologiczne, pozbawione dwuznaczności jak instrukcje mebli do składania w jednej sieci o skandynawskim rodowodzie. Bo co powiecie na takie banały jak "Zabiorę cię tam, gdzie znika cały ból i strach/Liczą się tylko nasze sny, razem nic nie zatrzyma nas", "Uczucia w nas brak, straciliśmy wzrok - do czego to zmierza?/A może by tak ocalić to w nas od zapomnienia?", "Cofam krok, tracę moc, jeszcze raz/Mam już dość, w moim sercu zima, która wiecznie trwa", "Nic nas nie rozdzieli/Dalej od ziemi/Lećmy tam, gdzie nie sięga czas".
Gdyby ktoś się uparł, mógłby spisać wszystkie motywy najbardziej znanych polskich piosenek popowych z ostatniego dwudziestolecia, a później odhaczać je podczas słuchania "Double Soul". Tylko czego się spodziewać po warstwie tekstowej, skoro do współpracy przy tekście do "Nieba" została zaproszona Sarsa, która tradycyjnie nagina zasady języka polskiego do własnych potrzeb?
Mam poważny problem z "Double Soul", bo to nie jest tak, że to płyta zła. Skądże: obiektywnie rzecz biorąc to rzecz poprawnie zrealizowana, tak naprawdę pozbawiona większych wpadek. Brakuje jej jednak jakichkolwiek punktów zaczepienia, aby zapamiętać ją na dłużej. Chciałoby się usłyszeć tę tytułową "duszę", wysmakowanie, piękne melodie, o których mówi informacja prasowa - po takim opisie zresztą można było spodziewać się więcej, bo też doskonale wiemy, że... Blue Café stać na więcej. A tak za dużo tu nijakości i obniżania standardów na potrzeby rynku. Szkoda.
Blue Café "Double Soul", Universal Music Poland
4/10