Recenzja Beata Kozidrak "B3": Beata po renowacji
Paweł Waliński
Bajm, podobnie jak solowe płyty Beaty Kozidrak kojarzyły mi się zawsze z jak najgorszym dziad-pop-rockiem. Wyobraźcie sobie moje zaskoczenie, kiedy na "B3" usłyszałem synth-pop...
Już pierwsze takty singlowego "Bingo" stoją dosyć daleko od tego, do czego przyzwyczaił nas jej zespół, ale i ona sama na dwóch poprzednich nagraniach. Zamiast pancernego popu z fortepianowym wstępem zajumanym od Bruce'a Hornsby'ego ("The Way It Is") za pośrednictwem "Changes" 2Paka, jak w "Siedzę i myślę", dostajemy coś, co żywcem przypomina pochodzące sprzed dekady numery, które fundowała nam Nelly Furtado w asyście Timbalanda. A więc specyficzna rytmika, klaskanie jako perka, sposób prowadzenia frazy. W refrenie aż chciałoby się zaśpiewać "you don't mean anything at all to me" zamiast tradycyjnie grafomańskiego tekstu Kozidrak. Muzycznie jednak to działa. I to wcale nieźle.
Ładnie i synth-popowo brzmi oprawa "Nie kochaj mnie". Można byłoby się pokusić wręcz o porównania z jakimś co mroczniejszym i chłodniejszym popem z drugiej strony Bałtyku. W podobnej estetyce plus upbeatowy galopujący refren a'la Florence and the Machine znajdziemy się też przy "Niebiesko-zielonym". Przebojowa to rzecz bardzo. Synth-pop ładnie okrywa też "Słońce na dłoni" (tu jednak nie domaga kompozycja), czy "Letni wiatr". Ładnie nabite jest drugie nagranie singlowe - "Upiłam się tobą". "Ruchome wydmy" to jakby próba zostania dojrzałą wersją Sarsy. Generalnie tam, gdzie jest fajne tempo i rytmika, "B3" brzmi jak najbardziej przekonująco, jednak...
Jednak połowa albumu to niestety balladki w których w całej krasie wyłazi miałkość kompozycji (po raz pierwszy w tak dużym stopniu współtworzonych przez Kozidrak) i pozostająca na granicy niesłuchalności grafomania w tekstach. "Taki mam plan, w karty gram - bingo/wracam gdy już robi się widno/Lubię ten stan, kiedy gram - bingo/zmieniam twarz i nagle jest zimno" na samym początku płyty daje pojęcie, co będzie dalej. Nie spodziewaliśmy się nagłych wyścigów z Katarzyną Nosowską, niemniej nadpodaż częstochowskich rymów i teksty zupełnie o niczym naprawdę utrudniają odbiór nagrania.
Zaskakuje za to wokal. Czy się Kozidrak lubi, czy nie, wokalnie jest to doskonale wyposażona siłownia, która pokona każdy wokalny ciężar, czy - odpuszczając metaforę - skonsumuje z łatwością nawet najbardziej wymagający interwał. Tymczasem na "B3" artystka w większości operuje przyciszonymi górkami, szeptem, bywa na granicy melodeklamacji. I to akurat wcale nie zarzut, przeciwnie - powstrzymanie się od głosowych fajerwerków przy wsparciu Chóru Gospel Radom daje fajny, paradoksalnie (bo chór) kameralny efekt.
Nawet jeśli połowa płyty, te koszmarne balladkowe potworki, jest słaba, producentom udało się sprawić, że Kozidrak nie brzmi jak Bajm na przełomie lat 70. i 80., ani jak na poprzednich solówkach stanowiących esencję biedy polskiego rocka z lat 90. Zamiast tego stoi gdzieś w poprzedniej dekadzie, co jest chronologicznie postępem. I gdyby nie wspomniana tekstowa grafomania i zwyczajnie kiepska połowa materiału, można by sobie wyobrazić Kozidrak w entourage'u innym, niż festyn szprota w Jastarni, czy święto buraka w Otmuchowie. Kierunek obrany na "B3" jest bardzo dobry, ale roboty jeszcze przed nią dużo. Ale co ja tam wiem? W komentarzach już za chwilę zobaczycie coś, co wróży tej płycie platynkę. Czyż nie?
Beata Kozidrak "B3", Sony Music Poland
4/10
***Zobacz materiały o podobnej tematyce***