Recenzja Barbra Streisand "Partners": Najlepszy kotlet w mieście

Paweł Waliński

Kolejna płyta z oldiesami. Kolejna sława idzie w duety. Ciężki to chleb, bo temat wyeksploatowany. Czy Streisand sobie poradziła?

Barbra Streisand na okładce albumu "Partners"
Barbra Streisand na okładce albumu "Partners" 

Barbra Streisand jest u nas dobrze znana, szczególnie średniemu i starszemu pokoleniu. Jako aktorka. A że jest przy okazji znakomitą śpiewaczką - to już dla Polaka mniej oczywiste - choć artystka ma niejedną poważną nagrodę na dowód (40 nominacji i 8 nagród Grammy, mówi Wam to coś?). Ale o ile ktoś nie jest fanem klimatów broadwayowskich, zna zapewne jedynie "Woman in Love" - genialny numer, który w 1980 roku napisali jej dwaj BeeGeesi: Barry i Robin Gibb (ci dwaj chudsi). Tymczasem Streisand praktycznie od 1963 r. wydaje w miarę regularnie albumy - jeśli nie solowe studyjne, to okolicznościowe: a to świąteczne, a to z okazji dnia kartofla. Dobra, na złośliwości nie zasługuje nasza bohaterka - szczególnie, że nawet jeśli to w stosunku do moich preferencji antypody, niżej pewnego poziomu nie schodziła i nie schodzi.

I tak samo jest na nowym albumie. Wszystko tu działa. Podobnie jak przy poprzedniej okazji, kiedy nagrywała duety ("Duets", 2002 r.). Na playliście mamy rozsławioną przez "Casablankę" i "Annie Hall" kompozycję "It Had to Be You" (z Michelem Buble), rumbę "People" z musicalu "Funny Girl" (ze Steviem Wonderem), "Evergreen" z "Narodzin Gwiazdy" (z Babyface'em), czy "New York State of Mind" (skomponowane przez i wykonane z Billym Joelem). Ale znalazło się i miejsce na duety z bardziej współczesnymi artystami, jak Josh Groban, John Legend, John Mayer czy Blake Shelton.

Płyta jest nielichym przekrojem przez ostatnie 50 lat amerykańskiej muzyki filmowej i rozrywkowej. Utrzymana w retro-rewiowo-musicalowej konwencji. Wykonana z maestrią. Ale... Tu już rozchodzi się o kwestie gustu. Dla mnie to muzyka nieskończenie przearanżowana, z emocjonalnością tak uwydatnioną, że niestrawną. Co jednak dla mnie wadą, dla odbiorcy, który te szlagiery (no, może nie wszystkie) zna z epoki, albo po prostu gustuje w takich środkach wyrazu, może okazać się stuprocentową zaletą. Jest to też kolejna płyta, która wpisuje się w nurt odświeżania oldiesów, co robili w ostatniej dekadzie (przypomnijmy): Natalie Cole, Michael Bolton, Michael Buble, David Archuleta, Barry Manilow, Rod Steward i pewnie nieskończenie wielu innych. Na ich tle Streisand wypada bardzo rzetelnie, ale bez specjalnych fajerwerków.

Trudno o jednoznaczną ocenę "Partners", bo to album z wyraźnie zarysowaną grupą docelową. Dlatego też ocenę liczbową odpuszczę. Jeśli lubicie broadwayowsko-filmowe wspominki, pędźcie do sklepu. Jeśli oldiesów nie znacie, a chcielibyście poznać szybko i nieinwazyjnie, omińcie Barbrę i zaopatrzcie się w "As Time Goes By" Bryana Ferry (1999 r.). Lepszej i zagranej z większym feelingiem kompilacji staroci po prostu nie znajdziecie. I to chyba tyle.

Barbra Streisand "Partners", Sony Music Polska

bez oceny

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas