Recenzja B.R.O "Człowiek Progress": Stroszenie przykrótkich piórek

Krzysztof Nowak

Jakub "B.R.O" Birecki poszedł na swoje. Pierwsze wydawnictwo jego labelu S!EMANKO, "Człowiek Progress", jest pełne sprzeczności i przy okazji udowadnia, że warszawski raper nie znalazł jeszcze swojego miejsca. Albo raczej - znalazł, ale się go wypiera.

Okładka płyty B.R.O "Człowiek Progress"
Okładka płyty B.R.O "Człowiek Progress" 

"Nie napracował się Kuba, pokonując po raz drugi kolejny poziom. W świadomości odbiorców i tak jednak znajdzie się wyżej niż kiedykolwiek, więc nadmierne eksploatowanie raperskiego organizmu być może nie było konieczne. Czas, albo raczej następny materiał, pokaże". W taki sposób podsumowywałem na łamach Interii album "Next Level 2" B.R.O Przez niespełna rok u wspomnianego stołecznego rapera sporo się pozmieniało: stworzył podwaliny pod własną wytwórnię, ożenił się i z niecierpliwością oczekuje na potomka. Stabilizacja i szczęście w życiu osobistym nie przełożyły się jednak na ustatkowanie artystyczne - "Człowiek Progress" to krążek, który ujawnia niekonsekwencję i chęć zboczenia z drogi, która wydaje się najsłuszniejsza.

Po tylu wiadrach pomyj, ile wylano na głowę Bireckiego, gdy zdobywał uznanie młodszej klienteli, trudno oczekiwać, by młody nadal raper odpuścił sobie z dnia na dzień wbijanie szpilek w oponentów. Twórca marki S!EMANKO odkuł się jednak w oczach większości odbiorców, którzy do tej pory byli mu nieprzychylni, już chwilę po premierze "NL2". Można było się więc spodziewać, że teraz prztyczki ograniczy do minimum i będzie realizował się w tym, co wychodzi mu najlepiej - nagrywaniu dobrze przewiniętego i solidnie poskładanego pop-rapu, który można byłoby bez żenady puścić w największych stacjach radiowych.

Tyle przedodsłuchowej teorii. W praktyce "Człowiek Progress" nie ma większych szans trafić do eteru, bo choć nośny w warstwie muzycznej, to zbyt agresywny i egocentryczny w wymowie. Gorąca krew uderzyła gospodarzowi do głowy i spowodowała nagranie materiału przebraggowanego. Kąsająco-rozliczające linijki bulgoczą w tych trzynastu utworach, ale brzmią tak, jakby egzorcysta nie wypędził jeszcze z młodziaka Pyskatego. Długimi partiami, zupełnie jak w starych, złych czasach, szafuje nawijką warszawskiego weterana, a w innych miejscach dopuszcza do głosu newschoolowy wariant Tedego. Pewność siebie zaczyna zaś wyglądać na marketingową fasadę, gdy w drugiej części mixtape'u wjeżdża "XOXO" i nie ma już wątpliwości - hejting nie został jeszcze przepracowany.

Ten pożyczony, gorzki koktajl byłby może do bolesnego, ale jednak przetrawienia, gdyby nie to, że pompowanie siebie idzie w parze z bardzo wąskim kręgiem tematycznym. Na górze B.R.O, bo unosi się nad tłumem i leci jak Airbus, na dole B.R.O, bo odradza się jak Fenix z popiołów, po prawej B.R.O, bo poznał mainstream i ten go nie pożarł, po lewej B.R.O, bo zrobi całej scenie mindfucka. Wszędzie tylko B.R.O - bez głębszego biografizmu (szkoda, że nie ma więcej utworów takich jak storytelling "Wszystko co mam"), za to z jęczącym apelem, by go jeszcze nie grzebać. Takie podejście kładzie bity. Przyjemnie brzmiące pianinka, głęboki bas, kosmiczne blipy czy clapy dostają duszności od gadania na okrągło tego samego. Potencjał radio-friendly jest zarzynany bardzo sumiennie i z uporem maniaka, nawet gdy na horyzoncie pojawiają się popowe partie śpiewane. Doktorat w Wyższej Szkole Marnowania Szans.

Nie ma progresu, nie ma regresu. Jest za to stagnacja i ciążący głaz w postaci niedopieszczenia sprzed lat. Warto się go pozbyć, by duży talent na dobry mainstream nie został przefiukany przez jakieś mało ważne obecnie zaszłości.

B.R.O "Człowiek Progress", S!EMANKO/Warner

5/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas