Recenzja Ariana Grande "Sweetener": Trudna sztuka dorastania
Idolka większości nastolatek zmieniła się w poszukującą i nie stroniącą od eksperymentów artystkę.
Czwarty album Ariany Grande ma swój symboliczny wymiar i to nie tylko dlatego, że rozpoczyna się wzruszającymi słowami "When raindrops fell, down from the sky / The day you left me, an angel cried" w "Raindrops (An Angel Cried)". Pod pozornie słodką przykrywką "Sweetener" można znaleźć sporo dwuznaczności i symboliki - płyta została naznaczona tragedią w Manchesterze [w samobójczym zamachu śmierć poniosło 22 uczestników koncertu, a 119 zostało rannych] i rozstaniem z Mac Millerem.
Nawet sami fani doszukali się hołdu dla ofiar zamachu z 2017 roku w ostatnim numerze, "Get Well Soon", który został "sztucznie" wydłużony o 40 sekund ciszy, żeby przypominał o dramacie z 22 maja 2017 roku.
Wokalistka znalazła się w kluczowym punkcie swojej kariery - "Sweetener" to prawdziwy obraz tego, jak w krótkim czasie można artystycznie dojrzeć i udanie porzucić łatkę młodej i aspirującej dziewczyny w różowej sukience. To znowu mainstreamowy pop, tylko w trochę innej, bardziej ambitnej formie i prezentujący kilka nietypowych rozwiązań, głównie dzięki producentom. Sama Ariana Grande też przecież potrafi śpiewać i doskonale odnajduje się na nietypowych dla siebie podkładach.
Zobacz również:
W jej głosie, pełnym delikatności i dziewczęcego wdzięku, nawet poważniejsze tematy ("God is a Woman"), czy te ociekające ironią ("Pete Davidson"), brzmią dość niewinnie. Artystce, pomimo wielu problemów i przerwy w nagrywaniu, udało się nagrać przebojowy album pełen radiówek (świetny refren w "No Tears Left To Cry") i bangerów ("Borderline" z gościnnym udziałem świetnej Missy Elliott), które wyszły spod ręki Pharrella Williamsa, Maxa Martina i Ilyi Salmanzadeha.
Przy całej sympatii do słodziutkiej gospodyni czy wyczucia Martina w kreowaniu potencjalnych hitów ("Everytime" i "No Tears Left to Cry") to największe brawa należą się Pharrellowi, który odpowiada za zdecydowaną większość muzyki na "Sweetener". Ten pozwolił Grande w pełni rozwinąć skrzydła, czemu dowodzi znakomite "The Light is Coming" (wpadająca tutaj z wizytą Nicki Minaj mogłaby spokojnie zabrać ten numer na swój ostatni album), które w pełni pokazuje kunszt wokalny. Duch The Neptunes zdominował najnowsze dzieło wokalistki, mimo że największy hit i najbardziej charakterystyczna piosenka na "Sweetener", "God is a Woman", została napisana przez Salmanzadeha.
"Sweetener" to charakterystyczny, neptunesowy hip hop pod przykrywką mainstreamowego popu. Świetne wokale, pełno dobrych melodii i typowych dla Pharrella rozwiązań, pozwoliły na nowo odkryć Arianę Grandę, która dzięki pomocy innych zaprezentowała się z zupełnie innej strony. Dzięki temu wygrała. Po ciężkich, własnych bojach, a to przecież wielka sztuka.
Ariana Grande "Sweetener", Universal
8/10