Rau Performance "Mieszane uczucia": Rozterki rapera Raua [RECENZJA]
Jak zachęcić do płyty Raua Peformance? Gość myśli szerzej, więcej i szybciej od większości polskich raperów. I umie ubrać to w muzykę, która nijak tego myślenia nie spłaszcza.
Na początek trochę hiphopowej geografii stolicy w bardzo uproszczonej wersji. Grammatik i Fenomen byli z Bemowa, Warszafski Deszcz i Hemp Gru z Mokotowa, Zip Skład rozsławił Śródmieście Południowe, zaś JWP rzuciło się ze sprayami na swoje Bielany. Chadę powiążesz z Grochowem, THS Klikę z Gocławiem, zaś Ursynów to już cały peleton z Molestą, Morwą i Płomieniem 81 na czele.
Bloki, bloki, bloki, z rzadka kamienice. Co z Aninem? Nic właściwie. Wszystko inaczej. Kto przyjechał do Warszawy za chlebem, najpewniej nie wie, że miasto ma w ogóle taką dzielnicę. Rozsławiali ją kiedyś wypoczywający wśród sosen poeci, choćby Gałczyński. Dziś czuć raczej widoczny po willach kapitał, ale też ten sprzyjający szemranym interesom, podmiejski klimat.
Rau Performance jest z Anina. Z każdego z tych Aninów. Oczytany i uwrażliwiony, otrzaskany w Warszawce briefów i hajsu, ale też świadom tego, czym pachnie życie na krawędzi. Dlatego nie dziwi, że "Mieszane uczucia" to płyta przejmujących, bezpretensjonalnych konstatacji, błyskotliwych popisów i życia depczącego wyobraźnię zarazem.
Wrażenie robi kontrast - robotycznie, mechanicznie, trochę nawet od linijki sadzonych zwrotek i bardzo ludzkich, poodzieranych z patosu stwierdzeń. W deszczu gier słownych oraz rozlicznych świadectw czytania popkultury w tę i nazad potrafi trzasnąć piorun. Na przykład wersy "Jestem potwornie zmęczony, a piłem Monstera / Żona robi ciążowy, ja wciąż go oblewam" w napisanym perfekcyjnie, sportowo podchodzącym do rapu "Aerobic Rodeo".
Włączamy singlowe "Meltdown", po czym mina rzednie i nóżka przestaje tupać, gdy pada: "Całe życie to był dramat, ale ten rok to mnie połamał / Matkę strawiła choroba, jak trzymałem ją w ramionach / Po latach starań ciąża, niestety poroniona / Ojca prawie nie pamiętam, on zaprasza mnie na fejsa". Tytułowego utworu nawet nie będę ruszać, żeby wszystko nie spoilować, powiem tylko, że to nokaut. Podsumowując - mamy nad Wisłą raperów, który przez całą dyskografię nie zdobyli się na tyle odwagi i szczerości wobec odbiorcy.
"Zawsze chciałem zrobić koncepcyjny album, taki w pełni przemyślany, poważniejszy, dopracowany i o czymś" - informuje sam Rau we wkładce. Udało się, tytułowe "Mieszane uczucia" słychać, widać i czuć. Łzy czyste, rzęsiste leją się na młodość chmurną i durną, emocjonalny rollercoaster robi kolejną pętlę, mentalny fryzjer dzieli kolejny włos na czworo.
Nawet "Jak Makłowicz", mogący uchodzić za wiralowy skok na wyświetlenia, to przechwałki za którymi kryje się manifest tęsknoty za rzeczywistością niepandemiczną, wyraz woli życia pełną piersią. Tylko czy wypada publicznie wzdychać do żarcia w knajpach, kiedy tyle ludzi umiera nie mogąc doczekać się szpitalnego łóżka? No właśnie, mieszane uczucia nawet tu. Właściwie wszędzie.
Jak szanować hajs, który niszczy świat? Co bardziej krępuje w windzie - cisza czy drętwa gadka? Cały zestaw dylematów podawanych nieraz do muzyki, przy której można by się bezrefleksyjnie szmacić na parkiecie bądź bić rekordy prędkości na autostradach, przez co paradoksalnie bardziej zaskakujących. Bez płaczliwości i użalania się nad sobą, bez krzyku.
Za to z filozofią, która wyłazi tu co rusz z zupełnej prozy życia jak w "Interakcjach", gdzie kronice natręctw godna Adasia Miauczyńskiego, wyrażanej w dodatku z intonacją księdza prowadzącego mszę świętą, towarzyszy poważne pytanie: "Pozostaje kwestią sporną / Kto oszalał - ja czy życie?". Wraz z tym utworem, połączonym neurotycznym charakterem z poprzednim "Niech mnie ktoś uszczypnie", płyta zresztą hamuje, melodia bierze prym nad rytmem, maniera wokalna od syntezy mowy dąży ku śpiewności.
Wielkim atutem Raua jest produkcja. Jego znakiem rozpoznawczym są monstra tworzone w metrum cztery czwarte, mięsiste, przypominające o tym, że techno jest czarną muzyką, że to wszystko z Atkinsa, Saundersona i Maya, z electro, funku i disco. Artysta potrafi jednak radykalnie zwolnić do hipnotycznego, zamglonego cloudu. Albo zaostrzyć i pójść w psychodeliczny surf rock, w trochę industrialowego łoskotania, w wobblujący bas.
Najważniejsze w tym okazuję to, że nie mamy do czynienia z raperem, który przy okazji para się produkcją i bawi się muzyczką. Rau na każdym tym polu czuję się u siebie, poza obostrzeniami gatunkowymi, poza linią czasu. Nic nie odbywa się kosztem wyrazistości i soczystości brzmienia. Pomysł jedno, egzekucja drugie. Wiem, że "egzekucja" użyta tu zamiast "wykonania" to paskudna kalka językowa, jednak tu po prostu pasuje.
Gdybym miał znaleźć dla Raua punkty odniesienia na pewno byłby to Afrojax z zespołu Afro Kolektyw. Łączy obydwu panów ta stańczykowość, huśtawka nastrojów, lot koszący z sacrum do profanum i z profanum do sacrum, niepewność wokali chowanych za mnóstwem efektów. Gałązką oliwną wycierają z butów prozę życia, w którą z impetem wdepnęli. Przypomniałbym też niedocenianych Benficjentów Splendoru Marcina Staniszewskiego, a to ze względu na zaskakujące co rusz poczucie humoru, precyzję profesjonalnej produkcji, skalę rozrzucenia muzycznych inspiracji i zdolność klecenia niezwykłych opowieści z tego, co piętrzy się pod nosem. Największą zaletą jest jednak to, że Rau wymknie się każdemu szufladkowaniu i każdemu porównaniu. No bo gdzie mu jednak do ostentacyjnego często wyrafinowania Jaxa albo srogiej publicystycznej chłosty Staniszewskiego.
Nawet jeśli "Mieszanym uczuciom" towarzyszy czasem wrażenie, że zwrotki ciągną się za długo, refren przychodzi za późno, że temu rapowemu Kraftwerkowi braknie elastyczności, to jest to płyta (nie licząc może poprzednich dokonań samego Raua, bo stanowi zwieńczenie i naturalne ukoronowanie jego dyskografii) bezprecedensowa. W skali miesiąca, roku, dekady, gatunku. O ilu tak powiesz?
Rau Performance "Mieszane uczucia", wyd. własne
8/10