Reklama

Qry "Dzieci w samochodach": Puch marny [RECENZJA]

Po odsłuchu pierwszej oficjalnej solówki reprezentanta chillwagonu w głowie dźwięczy mordeczkowa prawda z filmu "Symetria": jak się lata w konkretnej ekipie to dbają. Towarzystwo bardziej doświadczonych kolegów po fachu raz lepiej, raz gorzej, ale jednak trochę ukrywało przed najszerszym audytorium niedoskonałości Qrego. Prawdziwy egzamin nie tyle je uwidocznił, ile zdemaskował karierę, w której dysproporcja między umiejętnościami a popularnością jest dramatyczna.

Po odsłuchu pierwszej oficjalnej solówki reprezentanta chillwagonu w głowie dźwięczy mordeczkowa prawda z filmu "Symetria": jak się lata w konkretnej ekipie to dbają. Towarzystwo bardziej doświadczonych kolegów po fachu raz lepiej, raz gorzej, ale jednak trochę ukrywało przed najszerszym audytorium niedoskonałości Qrego. Prawdziwy egzamin nie tyle je uwidocznił, ile zdemaskował karierę, w której dysproporcja między umiejętnościami a popularnością jest dramatyczna.
Okładka Qry "Dzieci w samochodach" /

Mechanizmy, które sprawiają, że dany młodziak wskakuje w hypetrain i zaczyna coraz szybciej sunąć po miastach i cyfrach, bywają wiedzą tajemną. Nie ma za to wątpliwości co do tego, że wejście w skład kolektywu mieszającego znane, mocne ksywki i nieznanych newcomerów najczęściej pomaga tym drugim urosnąć jak na drożdżach albo raczej sterydach.

Właściwie od początku wydawało się, że chillwagon wiele by nie stracił, gdyby Qry się w nim jednak nie znalazł. Z drugiej strony funkcjonowanie jako element, na ogół króciutkich, posse-cutów, sporadyczne wypuszczanie solowych luzaków i nagrywanie featów nie dawały rzetelnej odpowiedzi na pytanie, z jakim potencjałem artystycznym mamy właściwie do czynienia. Podobnie zresztą z projektami nagranymi w duecie ("Resoraki" z ZetHą z 2020 roku) i krążkami, które tylko pozornie mogą uchodzić za pełnoprawne materiały (zbiór "Droga Snów", również z 2020). Nazywanie tych ponad dwóch lat świadomą ucieczką od twórczej odpowiedzialności to najpewniej nadinterpretacja, ale emocje, których doświadczył gospodarz w dniu wypuszczenia preorderu do sieci, wydają się już prawdziwe i sporo mówią o jego nastawieniu przed premierą krążka. Żeby nie być gołosłownym: rzućcie okiem na fanpage'a gospodarza i post z 27 kwietnia. Przeczytany? No to możemy iść dalej.

Reklama

Tak było kiedyś, tak jest dziś i tak będzie najpewniej do końca istnienia polskiego rapu - wszyscy jesteśmy zakładnikami rzekomych konwencji i rzekomych emocji artystów. Nie można krytykować słabych uliczników za koślawe nawijanie i prostackie pisanie, bo to przecież ma być jasny przekaz od swoich dla swoich, wkładają w to serce. Nie można krytykować rozmemłanych rapoetów za patetyczne jęczenie i nadęte, pustawe linijki, bo to przecież umiłowanie liryzmu, muzyka rzuca światło na najciemniejsze zakamarki ich dusz. Nie można wreszcie krytykować młodych, zbyt zadowolonych z siebie raperów za generyczny flow i niechlujne, nieciekawe wersy, bo to przecież tylko zabawa, nie mają zamkniętych głów. A gdy ktoś zająknie się na temat kontroli jakości, to oberwie stwierdzeniem, że nie rozumie, o co chodzi w danej muzyce i jest ponapinany. A to w zasadzie zamyka dyskusję z drugiej strony, bo wszystko jest jasne. Rzekomo.

Wspomniany wcześniej wpis wyróżnia się jednak na tle innych tego typu, bo pojawiają się w nim zarówno poczucie bycia nagim przed tymi setkami tysięcy słuchaczy i debiutancka niepewność, jak i samousprawiedliwienie w postaci zaznaczenia, że ten materiał nie jest poważny, a na coś głębszego przyjdzie jeszcze czas. Doprawdy trudno o bardziej polskorapowe bingo. Ci, którzy lubią Qrego, wiedzą już od ładnych paru tygodni, jak bronić jego płyty - i tu punkt dla autora za przezorność i spryt, bo "Dzieci w samochodach" to wydawnictwo, które samo się zupełnie nie broni.

To wcale nie tak, że Qry na pewno nie ma predyspozycji, by godnie funkcjonować w kolorowych, słodkich rejonach naszego mainstreamu. W nim nie potrzeba tak wiele, by robić zasięgi - ot, trzeba głównie kreować się na miłego chłopca, ogarniać podstawy melodii, utrafić target nieskomplikowanymi, nieźle skleconymi tekstami, w miarę zgrabnie polecieć te teksty i już, można zbijać piątki z szefami dużych rozgłośni. Rynek jest duży, rynek jest chłonny, rynek zwęszy banknot. Sugeruję skupienie się na takiej ścieżce rozwoju, bo raperowi z Jasła - tak stwierdzam po jego dotychczasowych numerach - zbyt wiele wydaje się na temat własnego warsztatu.

Bez ogródek: nie ma w nim nawet średnich narzędzi, dzięki którym mógłby myśleć o czymś więcej. Co gorsza, raz za razem je psuje, gdy tylko przyjdzie mu obrobić jakikolwiek materiał. Irytuje nieadekwatnymi, nic niewnoszącymi adlibami, jego modulacja głosu sprowadza się do tępego krzyku lub nietrafionej anemiczności, potyka się, przechodząc od linijki do linijki, wywraca przy próbach zagęszczenia wersów, źle akcentuje. No i jeszcze pisze bez autorskiego sznytu i polotu, przetwarzając zgrane motywy w jeszcze bardziej zgrany sposób, jakby jego jedyną inspiracją artystyczną była wyimaginowana książka pt. "Życie młodego rapera nad Wisłą. Przewodnik niepraktyczny". Kiedy coś mu wyjdzie, jak choćby zbitka "Dalej palę jak lokomotywa, chociaż zmieniam tor" z "Serca nie kupisz", to mamy święto. I to przez duże "Ś", bo zdarza się raz na pokolenie.

Osobną kwestią jest tak złe wykorzystanie potencjału ludzkiego, jaki miał do dyspozycji w produkcji. Nie wiem, czy pomysły na bity wyszły od gospodarza, czy też może od ich twórców, ale radzę na wszelki wypadek palić frana i tego nie doprecyzowywać. Jeśli jakiś album nachalnie sufluje myśl, że w polskim, nader często niezgrabnym kręgu rapowym może jeszcze zaistnieć coś gorszego niż wyczyny pianinkowe sprzed dekady, to coś poszło bardzo, bardzo nie tak. Gdyby podobnie brzmiałyby różnorakie aktywności strunowe świata parę dekad wstecz, to muzyka gitarowa pozostałaby wyłącznie ogniskowym przygrywem. Nie pomagają basy, piszczały, fujary i cykacze, bo i pomóc nie mogą - nie mogą być lekarstwem dla brzmienia, które jest od początku poważnie zatrute. Zapuszczenie się w inne rejony muzyczne przynosi za to nie tylko najoczywistszą klubówkę ("Znajdę cię"), ale również najgorszy kawałek drillowy, jaki słyszałem w tym roku na naszym podwórku ("Creepy"), a konkurencja była mocna. Dobra rada: raperzy bez właściwości nie powinni chwytać się takich podkładów, bo ratowanie się liryką w rodzaju "przedawkowywania toksycznej miłości" i easter eggami takimi jak "bęcwał" zakrywa wieko.

To, że takie sprawne lisy jak Borixon czy Smolasty wchodzą do tego kurnika jak do siebie i bez wysiłku robią w nim raban, to żadna nowina. Ale żeby do tak poklepywanego po plecach nawijacza wpadł youtuber Mini Majk, będący nieotrzaskanym wokalistą z doskoku na bank, i go usadził? Dziwiłbym się, gdybym nie słyszał niedawnej płyty Ekipy. Tym, którzy mają pamięć złotej rybki, przypominam, że i tam Qry musiał ustąpić miejsca ludziom, którym B.R.O. rozpisał i teksty, i flow. Na tym kończę jako dziennikarz, stawiam dwójkę na zachętę jako całkiem miły gość i życzę powodzenia w rozwoju jako fan ludzi.

Qry "Dzieci w samochodach", chillwagon.co

2/10

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama