Przyłu "Przyjaciele czekają w domu": Czasami progres to za mało [RECENZJA]
Różnie to bywa z materiałami wydawanymi w wytwórni Quebonafide. Jak wszędzie się rzeczy słabe, czasami trafi się na coś sensownego. Najczęściej są to jednak płyty do bólu przezroczyste, jednorazowe, ginące nie tylko w natłoku innych premier, ale i socialowego postu samego bossa, który robi więcej zamieszania. Czy po nijakim "Juniperze" Przyłu odrobił lekcje i dostarczył album na miarę swojego talentu? Dyplomatycznie - i tak, i nie.
Trzeciej studyjnej płycie rapera nie można odmówić ciekawych obserwacji, szkoda tylko, że MC nie potrafi utrzymać lirycznej formy przez trzy kwadranse, a sinusoida występuję często nawet w obrębie jednego numeru. "Przyjaciele czekają w domu" ujmują szczerością, Przyłowi zdarzają się też ciekawe wersy ("twardo na glebie się czuję jak Stonehenge" spokojnie mógłby napisać Ero, czy inny piewca porównań), które jednak mieszają się z linijkami wziętymi wprost z generatora rymów ("Nasz świat to nie, k***, Las Palmas, tu leje się Warka i mamom jest ciężko", no litości...).
Albo rodzynki takie, jak "Weź stestuj mój lot, pobrałem apkę do nauki włoskiego, teraz siedzę jak debil, staram się kleić coś / Ale będę kotem, że zadzwonię do Mussoliniego i mu powiem to, że robił źle, i j*** go", czy quasi refleksyjne "Jeśli ktoś ci powie: 'Ty, dzieciaku, weź dorośnij' / Dalej baw się w domku na drzewie i go nie wpuszczaj". Jest kontrast, prawda? Grunt, że Przyłu kombinuje z wokalem - wie, kiedy przyspieszyć, potrafi dostosować flow do podkładu (mocny "Diabeł"), a z podśpiewywaniem też mu idzie całkiem nieźle, zwłaszcza w refrenach. Uniwersalność też trzeba docenić, więc należy się duży plus.
Różnie bywa z featuringami. Rip Scotty szybko przemyka, Miszel trochę Oki style, więcej darcia niż treści, ale liczy się styl. Siles ciągle próbuje się przebić, skutki bywają różne, ale z wersami takimi jak "Każesz mi w***, no bo jestem za bardzo nasrany / Staram się już nie robić tych głupot, żeby nie przetopić tych nerwów ze stali" raczej się nie uda. Trochę ukojenia wprowadza za to refren Ani Szlagowskiej toczącym się w ślimaczym tempie "Zabajone", a melodyjny, jakże charakterystyczny śpiew Gibbsa w "Debecie" nakrywa czapką gospodarza.
Narzekałem na te zapowiedzi, ale szczególnie zabawne jest to: "za produkcje na albumie odpowiadają rodzimi producenci, których obecność stanowi swoisty stempel jakości nowego wydawnictwa". Odkrywcze tak bardzo, jak stwierdzenie, że Lewandowski jest jednym z najlepszych piłkarzy świata (a skoro jestem przy analogiach piłkarskich, to warto przywołać dobre i celne "Chłopaki z wizją i z takim talentem, że c*** mniе strzela, z*** i poszli potańczyć / Dzisiaj już do mnie niе dzwoni Ronaldo, czy Messi - skończyli jak Janczyk"). Ale bez obaw, muzyka jest naprawdę dobra, a podkłady nie brzmią jak zlepek randomowych dźwięków z przypadkowo znalezionych paczek.
Brak tu piekielnie modnych afrotrapów, reggaetonów i do bólu oszczędnych produkcji, w których dwa wymieniające się nawzajem takty próbują udawać chwytliwą melodię. Są za to przebojowe, pozbawione lukru, przemyślane i dobrze zaaranżowane ("Kokpit"!) beaty. Podobać może się "Stary okrutny świat", w którym za wokalem dzieje się zaskakująco dużo, świetnie płyną cloudowe "Zabajone" i ".wav.", sampel z "Voyage" dodaje smaczku numerowi o tym samym tytule, a klubowy, otwierający "HIK" przyda się w każdym, nocnym tripie samochodem.
Niby chwilę go nie było, a ludzie czekali na zwrotki. Ktoś na pewno, ale czy "Przyjaciele czekają w domu" zostaną z resztą na dłużej? Raczej nie, ale nie oznacza to, że jest to płyta zła. Wręcz przeciwnie - to całkiem solidny krążek, w którym rządzą mocne podkłady i pojedyncze linijki, natomiast wiele rzeczy zwyczajnie się tu rozmazuje. Potencjał jest, ale póki co, materiał Polski nie roz***, jak to nawija sam gospodarz w "Kokpicie", jednak trzeba mu przyznać, że słychać jego postęp. To jak, do następnego?
Przyłu "Przyjaciele czekają w domu", QueQuality
6/10