Reklama

Przepakowania bez przestrojeń

Grzegorz Turnau "Fabryka Klamek", Mystic

"Fabryka Klamek" to krążek dla cierpliwych i... dobrze wyspanych. Bo tu po drugiej piosence naprawdę nie dzieje się nic. I nie staje się nic aż do końca.

Trudno nie mieć dla Grzegorza Turnaua choćby odrobiny podziwu. W 1995 r., kiedy obserwowany z wypiekami na policzkach Świetlicki wypuszczał reedycję "Ogrodu Koncentracyjnego", a hiphopowcy powoli zwierali szeregi, on postawił na łagodność o twarzy Brzechwy, Gałczyńskiego, a przede wszystkim doskonale wówczas dysponowanego Zabłockiego. I poszedł w butach Grechuty po podwójną platynę.

Reklama

O tym co działo się po "To Tu, To Tam" mówić można różnie. Dla jednych artysta będzie konsekwentnym artystycznie wrażliwcem w czasach wszechotaczającego chamstwa. Dla innych jedynie "refrenistą krakowskiego salonu". Moim zdaniem Turnau wyraźnie pogubił się gdzieś między telewizją, teatrem, Kabaretem (z wielkiej litery, bo chodzi tu o Starszych Panów), a piosenkami dla dzieci. Choć po wysłuchaniu "Fabryki Klamek" użyłbym chętnie ostrzejszych słów.

"Płyta jest nagrana bardzo akustycznie, w bardzo dobrym studio na bardzo dobrych instrumentach przez bardzo dobrych muzyków. Myślę, że to jest wystarczająca rekomendacja" - mówił autor portalowi spin.siedlce.pl. A co z dobrymi kompozycjami? Dobrze wybranymi tekstami? O dobrym wokaliście już przez kurtuazję nie wspomnę.

Otwierający numer - "Na plażach Zanzibaru" - jeszcze może się podobać. Czaruje orientalny motyw, reggae'owo podgrywający klawisz, zaskakująco dobrze wkomponowany Sebastian Karpiel-Bułecka z Zakopower, a całość puentuje dynamicznie refren. Niestety potem już w głowie fortepian dzwoni, fortepian dzwoni jesienny. Czasem pogrywa sobie sterylnie obój, saksofon, gitara, ale wszystko to brzmi jak na siłę upchnięty ornament, raczej denerwując, niż ciesząc. Gospodarz płyty śpiewa zaś w mniej lub bardziej afektowany sposób.

To właśnie groteskowy wokal rujnuje "Nowomowę", jedyną lekkostrawną, obdarzoną atrakcyjną melodią piosenkę na albumie. Po dobrnięciu do końca "Fabryki Klamek" człowiek ma szczerze dość z tych emfazą wyciskanych sylab. A przede wszystkim jest śmiertelnie znużony. Doprawdy, więcej życia i animuszu mają dyskusje na TVP Kultura. Do tego wtórność wcale nie puka do drzwi, wali w nie jak oszalała. Wyjątków niestety nie ma zbyt wiele, aczkolwiek "Dobrani do pary" mają coś z Republiki i zasługują na cieplejsze słowo. Za to "Międzygwiezdni" mogliby się równie dobrze nazywać "234623784 utwór z repertuaru Grzegorza T.". Wówczas przynajmniej autor miałby plusa za dystans do siebie.

O dziwo, obojętnie słucha się również mało plastycznych tekstów. "Czy mają wyższość oceńcie to sami, przepakowania nad przestrojeniami?" - pyta wokalista. Doprawdy kogoś to obchodzi? Nie trzeba być studentem polonistyki, żeby zgrzytnąć zębami, kiedy gospodarz przeciągając nieznośnie wyznaje "w drugim końcu świata / trwa pełnia lata / motyl sobie lata jak akrobata". A "Lubię duchy", z konceptem martwym po 30 sekundach i mozolnie wymienianymi z nazwiska pisarzami z licealnego kanonu? Verlaine i Rimbaud po takim hołdzie przewracają się w grobie.

"Zawsze było mi żal jakiegoś utworu, pracy która minęła" - mówił Turnau o przyczynach powstania "Fabryki Klamek", w połowie będącej zlepkiem kawałków z pięciu ostatnich lat. Ależ Panie Grzegorzu, nie było czego żałować.

3/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: fabryka | Grzegorz Turnau | recenzja | płyta
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy