Prowokacje bez pokrycia
M.I.A. "Maya", Sonic
W mediach ostatnio znów głośno o M.I.A. Szkoda tylko, że nie z powodu zachwytów nad trzecią płytą artystki, bo "Maya" ustępuje poprzedniczkom na każdym polu.
A to została oskarżona o wspieranie terroryzmu, to znów jakby na zamówienie brukowców, przejechała się ostro po Lady GaGa, nakręciła naprawdę kontrowersyjny klip czy wreszcie upubliczniła numer telefonu dziennikarki "New York Times", która pozwoliła sobie zakwestionować wiarygodność artystki. Wychowana na objętej wojną domową Sri Lance M.I.A. nawet po ucieczce z wyspy wciąż pozostaje w otwartym konflikcie ze wszystkim i wszystkimi. Zresztą artystka buńczucznie ostrzega w "Lovelot": "I fight the ones that fight me". Czy tym razem za broń M.I.A. obrała muzyczna nudę i bylejakość?
Takie wnioski nasuwają się podczas mozolnego odsłuchiwania trwającej ponad sześć minut "Teqkilli" - piosenka zaczyna nudzić już na wysokości trzeciej i naprawdę nie potrafię znaleźć uzasadnienia dla kolejnych minut tej gumy do żucia, przyklejonej do podeszwy buta. Uwaga - ten utwór to strata sześciu minut twojego cennego życia!
M.I.A. na "Maya" oczywiście pręży się electro-punkową zadziornością, szoruje zbuntowanymi hasłami i uwodzi egzotycznymi ozdobnikami. Niby nic się nie zmieniło w porównaniu ze znakomitymi "Arular" i "Kala", poza tym że pobladło i wywietrzało, jak przyprawa w niezakręconym słoiku. Jakby mając świadomość, że w formie brak treści, M.I.A. stawia na hałaśliwą intensywność ("Steppin Up", "Born Free" czy "Meds and Feds"). Niestety, każdy z tych utworów to znakomity przykład kombinowania na siłę.
Natomiast zaskakująco dobrze M.I.A. wypada w podszytym reggae'ową pulsacją "It Takes a Muscle". Zaskakująco, bo to lekka piosenka, a z takimi wojowniczej wokalistce ponoć nie jest do twarzy. Znakomicie brzmi również następny zwiewny "It Iz What It Iz", którym odpowiedzialny za jego brzmienie Blaqstarr jakby chciał zmazać wpadkę w postaci ladygagowatego singla "XXXO". To nie zarzut, że M.I.A. chce brzmieć przebojowo. Nic w tym złego. Ale porównanie "XXXO" na przykład z pierwszymi z brzegu, też mega chwytliwym "Paper Planes", wypada katastrofalnie.
Pseudonim artystki to skrót od Missing In Action. Na "Maya" pani Arulpragasam rzeczywiście zagubiła się w akcji. Agit-pop, pod którego sztandarem M.I.A. tak zacięcie walczy, wymaga nie tylko uderzających w mainstreamową maszynerię medialnych awantur, ale też podkładu w postaci uwiarygodniających te akcje piosenek. Bo o ile prowokacje artystki przykuwają uwagę, to już jej najnowsza płyta - z małymi wyjątkami - nie.
5/10