Młode Wilki kojarzą się z serią kuriozalnych singli Verby i dwoma srogimi filmami Żamojdy. O lepszą, hiphopową konotację zadbał portal Popkiller, zbierając na jednej płycie nowe utwory wyróżniających się młodych raperów. Ci co prawda patrzą wilkiem, ale nie zawsze pokazują zęby.
To miała być polska odpowiedź na akcję dziennikarzy XXL, wsławionych skutecznym tropieniem talentów na amerykańskiej ziemi. Potęgowano napięcie, stopniowo odsłaniając w Internecie ksywki rodzimych "freshmanów". Wreszcie nastąpiła kulminacja - na uzyskanym od samego O.S.T.R'a podkładzie wystąpiła cała uprzednio wyłoniona dwunastka, utwór zaś zilustrowano klipem. Nieźle, zwłaszcza jak na niezależną, pasjonacką inicjatywę.
Niestety numer okazał się na tyle słaby, że nie wyszedł wilkom na dobre. Po tym jak skończył się okres ochronny, drapieżniki z własnej winy zredukowały się do roli ofiar. Hip hop to gatunek, w którym swoje pięć minut należy bezwzględnie wykorzystać. Juniorzy za oceanem wbijali się bardziej zasłużonym kolegom na scenę w czasie koncertów, zaczepiali ich przed klubem, żeby stoczyć freestylową walkę, jedną gościnną zwrotką potrafili "zjeść" cudzą płytę. W tym wypadku dwunastka okazała się parszywa, usłyszeliśmy morze nieciekawych wersów, zaczątki zlewających się styli i prawdopodobnie najgorszy refren od lat. Z tym większymi obawami pozostawało czekać na płytę, gdzie każdy z talentów miał do dyspozycji nie osiem wersów, tylko cały kawałek. Ale nie spuszczajcie psów, bo obławy nie będzie. Wyszedł z tego przyzwoity album.
Gedz na podrasowanym instrumentami bicie jest jak młody Tede i dostarcza najbardziej deficytowego towaru na scenie - luzu. Tusz Na Rękach przeciwnie, rozwalcowuje podkład metodycznie, nie wycina głośnych oddechów, nie wygładza obskurnej nawijki, ma za to ze sobą tetrisopodobnego kolegę, co to wiadomo, że spodoba się na internetowych forach dziecięcych. Niechlujny, bardziej żulerski styl Białasa irytuje, niemniej wreszcie są dobre linijki, a dialog z Solarem był najlepszym możliwym pomysłem na ten kawałek. Shot wkurza najwyżej tym, że żongluje tak zwanymi "punchlines" na tyle szybko, iż ledwo można za nim nadążyć. Medium budzi się w trzeciej zwrotce, z efektownym, gorzkim wyrzutem sumienia dla branży wyrzucanym na pokład rodem z pachnącej naftaliną szafy DJ'a Volta. Bisz nie śpi od samego początku. Celnie pluje rymami pod perkusję z czasów, kiedy hip hop był jeszcze w stanie generować hymny. Takie proste tematy i nieskomplikowane bity wyraźnie temu gościowi służą, nie ma bowiem możliwości rozdmuchania metafor, zaplątania się we własną dykcję i rozpoczęcia krwistej batalii ze swoim wyczuciem rytmu.
Pochwały pochwałami, ale rewolucji to tu nie ma. I sądząc po tym co słyszymy, długo jeszcze nie będzie. Widać za to parę charakterystycznych dla rapowej sceny typów osobowościowych - jest więc wartościowy nudziarz (Medium, Green), poeta na siłę (Bisz, Vixen), facet kryjący brak umiejętności za bezczelnością (Kaiteu) czy koleś po którym od razu słychać na czyim rapie się wzorował (Śliwa znany już jako Peja nr. 2 i Bonson, czyli trzeci brat Kapliński).
Znamienny okazuje się fakt, że najlepszy kawałek na albumie to remiks starego kawałka Jota. Dograło się do niego dwóch najlepiej dysponowanych wilków - Gedz i Tusz Na Rękach. Swoją drogą jest coś wymownego w tym, że młodzi wypadają lepiej na nie swoim bicie, nawijając na narzucony temat, a motywuje ich dopiero obecność bardziej doświadczonego gracza. Najwyraźniej za wcześnie na mięso. Wciąż należy pić mleko.
6/10