Paluch "Nadciśnienie": Środkowy, wskazujący i serdeczny [RECENZJA]

Czy Paluch utracił dar pisania zwięzłych, konkretnych wersów? Nie. Czy pojawiła się zagrażająca jego pozycji konkurencja w zakresie wymyślania mocnych refrenów? Nie. Czy przestał wybierać dobre bity? Nie. Czy coś zbiło go z pantałyku i wpłynęło na jego magnetyzującą pewność siebie? Nie. Czy znając jego dotychczasową twórczość, "Nadciśnienie" koniecznie trzeba sprawdzić? Normalnie nie, chociaż...

Okładka płyty "Nadciśnienie" Palucha
Okładka płyty "Nadciśnienie" Palucha 

Co tu dużo proszę państwa kryć, zbyt frapująco nie jest. Przeklinam raperów równych, stabilnych i przewidywalnych, nawet jeśli są dobrzy. A może zwłaszcza wtedy. Paluch jest płodny, szczególnych albo i nieszczególnych wolt stylistycznych od lat nie robi, nie jest też przy tym AC/DC, żeby umieć serwować powtórki z rozrywki na stałym poziomie energii. Choć tu się wypada zatrzymać z generalizowaniem, bo nowy krążek akurat wjeżdża z buta. Wręcz pojawia się wrażenie, że którąś z pozycji w przygotowywanej topce roku będzie się musiała posunąć, założyć maseczkę i pójść sobie na spacer.

Kawałek tytułowy, pierwszy w kolejności, łapie gospodarza na melodyjnym, trapującym bicie, na którym jest trochę reportażystą, trochę socjologiem, a przede wszystkim zręcznym frazeologicznie adwokatem pokrzywdzonych. To optymalny tryb dla Palucha, a że szczęśliwie jego akurat nie nadużywa, to nadal robi wrażenie.

Potem wjeżdża "Kaszel", trap niszczący, psychoaktywny i agresywny, w którym przeciągnęte "aaaaaa", patent jako żywo przypominający sławetne "uuuuuungh" królującego (w swoim czasie) na amerykańskim Południu Mastera P, wczepia się w ucho jak kleszcz i terroryzuje mózg słuchacza swoją boreliozą. I ta wyliczanka, i skrecz w drugiej części utworu to świetne pomysły, w tej pierwszej wystarczy branżosceptycyzm i charyzma.

"Mali ludzie" spuszczają nieco powietrza łagodnym, świetnie położonym refrenem, od retrospekcji skaczą do diagnozy i zaskakują gościnną zwrotką Okiego. Ten na featuringu pasuje, bo ma ambicję, żeby coś przy tej żonglerce rymami powiedzieć, a nie tylko sobie poprzyspieszać. Można?

Ale choć pierwsze uderzenie wchodzi, "Nadciśnienie" po nim odpuszcza, zwalnia i mięknie, zamiast wyprowadzić kolejne ciosy i położyć na deski. "Czwarta kawa", w założeniu hit ze względu na udział Gedza i Włodiego, pokazuje że nazwiska nie grają, zwłaszcza jak lecą na autopilocie. We "Wszystko nowe" nic nie jest nowe, bit jest zaledwie bicikiem, zaś wers "Paluch pięć minut w dekadę wydłużył" brzmi w tym kontekście jak samozaoranie, pociśnięcie po własnej, niedostatecznej kreatywności.

Coś w tym zdecydowanie jest. Z każdym kolejnym, zlewającym się, cykającym utworem ma się wrażenie, że zmęczony spacerami po Polach Elizejskich, okradany przez państwo raper wpadł na podkłady popracować i razem z nim nie możemy doczekać się fajrantu. Śpiewany epilog bezsilnych nawet w refrenie "Potrzeb" należy traktować jako coś, czego kontrola jakości nie powinna przepuścić.

"AWF" to niby hit, niemniej lekko zdziadziały - świeży byłby w czasach początku współpracy Gurala z Matheo i dominacji G-Unit. A jak ktoś się nudzi, co niestety prawdopodobne, może sobie na przykład policzyć ile takich kołczujących, nieprzypadkowo radiowych utworów jak "Nie ma życia" Paluch i KęKę nagrali wcześniej (osobno oczywiście). Muzyka sytych i zarobionych.

Szczęśliwie dla słuchaczy "Nadciśnienie" jeszcze się budzi, Palec przestaje być obrączkowy, serdeczny, zaczyna być wskazujący i środkowy. Sam Szpaku pisał na swoim Insta, że dzwonił zapytać, czy "Części zamienne" są o nim. Nie wnikam w rapową politykę, skoro to budzi wątpliwości, to znaczy, że takie było odgórne założenie, nie da się jednak ukryć, że temperatura i ciężar wersów rośnie, a poznaniak zaiste nie musi krzyczeć, by był efekt. Nawija jakby miał przed oczami konkretne twarze.

"Normalnie nie" jest jadowite, wrednie opowiadane, kąśliwie ironiczne w refrenie. Kawa trafia na ławę, i to dobre, przyspieszające krążenie świństwo, nie pierniczkowe latte z bitą pod kołdrą śmietaną. A skoro trzymam się tej żałosnej kofeinowej metafory to "Cztery kostki lodu" są macerowanym na zimno cold brew z dawką Jaggera. Zachęcają do klubowej akcji, wejścia na parkiet krokiem młodego Travolty.

Kto wie, czy najwięcej do myślenia nie dał mi "120 na 80", łamany w rytm wyspiarskiego garage (z trapowym finiszem), śpiewany stylowo, swobodnie, bez mrugnięcia okiem przeskakujący w rap, po czym równie naturalnie wracający do wokaliz. Piątkowski szaman prezentuje się tu bardziej jak Ten Typ Mes z warszawskiego Wyględowa, a utwór mógłby znaleźć się na składance Flirtini, czyniąc ją zarazem mniej bezpłciową. To bardzo udana, sponsorowana przez Julasa ucieczka Palucha od standardowego Palucha i więcej bym sobie takich życzył. To już ten moment kariery, gdzie można odbić, poszaleć i dać się ponieść bez strachu. Warsztat pozwala, dyskografia każe. 

Paluch "Nadciśnienie", Biuro Ochrony Rapu

6/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas