Reklama

Ogień z Barbadosu

Rihanna "Loud", Universal

Wreszcie Rihanna przestała być nijakim podlotkiem, a stała się prawdziwie zadziorną kobietką. Na nowej płycie kokietuje, pyskuje, ale i obnaża swe uczucia. A robi to tak, że pozostaje przyklasnąć.

Poprzedni krążek "Rated R" miał być wejściem Rihanny w artystyczną dorosłość. I część krytyków muzycznych dołożyła wszelkich możliwych starań, żeby w to uwierzyć. Ale co się odwlekło, to nie uciekło. Na krążku "Loud" różowowłosa wokalistka pokazuje wreszcie, że może zrobić coś więcej, niż tylko wyśpiewać swoje do wtóru równie modnych, co tandetnych dźwięków.

Reklama

Już zresztą singel z płyty Eminema zwiastował w jej wypadku zmiany na lepsze. Pisana z bardzo osobistej perspektywy piosenka "Love The Way You Lie" niosła olbrzymi ładunek emocji. Druga jej część znalazła się na nowej płycie Rihanny. Artystka ze swym prywatnym, damskim bokserem rozlicza się w sposób bardziej liryczny niż dosadny, a metafory działają na wyobraźnię silniej niż słowa powiedziane wprost.

To dobry prognostyk, choć przed oczami stanęła mi natychmiast wizja płyty ograniczonej do melodramatycznych opowieści. No dobrze, rzeczywiście zdarzają się ballady takie jak zaaranżowane na gitarę akustyczną i elektryczną, udane "California King Bed", ale Robyn Fenty wydaje się mieć inne priorytety. "Może jestem zła, ale jestem w tym perfekcyjnie dobra" - zapewnia zaledwie 22-letnia gwiazda. I jak tu nie uśmiechnąć się z uznaniem?

Na krążku nie trudno o utwory budzące uczucia ambiwalentne. Ot, choćby plastikowe "Complicated", czy odwołujące się do mody na eurodance, balansujące na krawędzi dobrego smaku (jednak nie przekraczające jej) "Only Girl (In The World)". Większość piosenek sugeruje powrót do korzeni, czyli do karaibskich brzmień w odświeżonej, elektronicznej wersji. Kto pokochał 17-letnią wówczas Rihannę za jej pierwszy singel "Pon The Replay", temu zapewne spodoba się najnowsza, piąta w dorobku płyta. Numer "Man Down" aż kipi od wibracji bujających niczym oblewający brzegi Barbadosu Atlantyk, ale też pokazuje, że z tą panią lepiej nie zadzierać. Pełne prowokujących wersów, tak ze strony gospodyni, jak i gościnnie występującego Drake'a "What's My Name" niesie reggaetonowy riddim. Bliskie tej estetyce jest też "Raining Men", współpraca z Nicki Minaj - nową gwiazdą amerykańskiej sceny, o korzeniach zbliżonych do Rihanny.

Całe "Loud" jest pełne imprezowych pewniaków i potencjalnych singli. Przyzwoicie napisane, wyśpiewane z ikrą teksty to atuty, którym nie sposób się oprzeć. Proszę nie brać tylko do serca otwierającej krążek kompozycji "S&M". Wiem, niejednego może zmrozić, bo do bólu syntetyczne brzmienia klawiszy i modulowane elektronicznie (w sposób kojarzący się z Lady GaGą) pokrzykiwania w stylu "na na na, come on" nie są tym, co misie lubią najbardziej. Tyle tylko, że ów zabieg nie jest reprezentatywny dla reszty. Rihanna świetnie wykorzystuje możliwości swego głosu, być może nie najmocniejszego w branży, jednak stwarzającego pole do popisu.

7/10

Czytaj recenzje płytowe na stronach INTERIA.PL!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Barbados | Rihanna | płomień | Loud | Only Girl In The World | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy