OBRASQi "Szepty ciszy": Melancholia nie z tej ery [RECENZJA]
Dobrze, przyznaję, że nazwa płyty "Szepty ciszy" nie jest najbardziej fortunnym pomysłem i może sugerować pozycję nadmiernie natchnioną. Ale to doprawdy jeden z niewielu momentów, w których mogę tę płytę skrytykować. Bo mamy do czynienia z pozycją przystępną, ale ambitną; progresywną, ale niebojącą się piosenkowości.
Jeżeli ktoś zna ubiegłoroczne "Dopowiedzenia", nie będzie zaskoczony tym, co OBRASQi mają do zaoferowania. Trio złożone z Moniki Dejk-Ćwikły, Artura Wolskiego i Jarosława Bielawskiego brzmieniowo jest oderwane od współczesności. To raczej podróż w ciemne strony lat dziewięćdziesiątych lub początku dwutysięcznych, gdy toolowskie gitary lubiły romansować z trip-hopową elektroniką. Atmosfera, nieraz gęsta i mroczna, jest tu kluczowa dużo bardziej niż melodie. Szczególnie gdy podkreślana jest przez wokale: niejednokrotnie wręcz oniryczne, raz idące w repetywność, innym razem wyszeptane, jakby przesączone strachem lub niepokojem.
Pierwszy utwór - "Świt, co znajdzie głos" - zapowiada pozycję na wskroś progresywną. Kołysankowe wokale osadzone na przesterowanych gitarach w pewnym momencie zmieniają się wręcz w lateralusową progmetalową miazgę. W końcu Monika rzuca niemal teatralnie nawiedzony monolog, by ustąpić ambientom, aż w końcu zespół wraca do patentu z samego początku. W tytułowych "Szeptach ciszy" trip-hopowe inklinacje stają się jasne z początku, ale w pewnym momencie niespodziewanie rzucani jesteśmy w ramiona trance'owych syntezatorów, póki zespół nie stwierdza, że chętnie poromansuje ze stylistyką post-rockową. I te eksperymenty przypominające nieco o Archive, wymagające od słuchacza skupienia, odpowiedniego podejścia, wyciszenia, pewnej akceptacji, mogą okazać się mylące względem tego, co następuje później.
Czemu? "Siła zakazanych westchnień" to piosenka, która wydaje się w prostej linii spadkobierczynią twórczości melancholijnych wokalistek z lat dziewięćdziesiątych pokroju Edyty Bartosiewicz. Klimatyczna, ale jednocześnie zaskakująco piosenkowa i komunikatywna w sposób zupełnie pozbawiony ciężkości poprzednich pozycji. Wraz z następującym po nim "Nie budź" stanowiąc sekcję płyty stawiającą na ambitniejszy pop-rock. Taki, który od razu wywołuje wspomnienia jazdy ojcowskim Maluchem w niedzielne jesienne popołudnie, gdy tacie udaje się w szumiącym radiu znaleźć ulubioną popularną stację. I którego to gatunku za młodu nie chciało się słuchać, a teraz jego wyrafinowanie kompozytorskie przy zachowaniu względnej prostoty wydaje się nad wyraz intrygujące. Za to hipnotyczne w perfekcyjny sposób "Obiecaj" pośrodkuje oba podejścia zespołu w sposób absolutnie harmoniczny.
Niemal gotyckie "Mroczne pragnienia" rozpoczynają 3-utworową, płynnie przechodzącą między sobą suitę, która zdaje się łączyć w sobie wszystko to, czego mogliśmy doświadczyć wcześniej: plumkające syntezatory, mocniejsze gitarowe podejście i wokal Moniki miejscami podróżujący wręcz na granicy załamywania się, a ostatecznie brzmiący jak nieziemsko doświadczony przez życie.
Owszem, "Szepty ciszy" mogą wydawać się miejscami nieco anachroniczne. To album, który brzmi jakby ktoś wyciągnął go z szafy po latach zapomnienia, odgonił kurz ręką i momentalnie zauważył tkwiący w nim potencjał. Wcale nie dziwi mnie to, że grupa poprzedza Riverside - punktów wspólnych między tymi zespołami jest zaskakująco dużo właśnie przez to poczucie, że mamy do czynienia z tworem wyciągniętym z jakiejś innej ery. Ale nie narzekam: takich płyt już się nie nagrywa, a atmosfera jest jednak niepowtarzalna. Szczególnie gdy te "Szepty ciszy" przemówią do was w nocy.
OBRASQi, "Szepty ciszy", Prog Metal Rock Promotion
8/10