Za projektem N.E.R.D stoją czołowi producenci końca lat 90. (i niemal połowy następnej dekady). Williams i Hugo nowym albumem nie odcinają jednak kuponów. Postanowili na trochę ronsonowski, bogaty w aluzje do różnych gatunków i zespołów pop.
Po płytę N.E.R.D sięgałem z większą niż zwykle przyjemnością. Wszystko to zasługa kapitalnego singla "Hypnotize U". Słychać, że odrobina francuskiej elegancji to właśnie to, czego amerykańska ekipa potrzebowała. I nie chodzi tu o byle jaki sampel z Justice, a produkcję przygotowaną specjalnie przez mistrzów electro z Daft Punk. Pharell Williams ze swoimi wysokim wokalem zwykle nie dorasta do pięt Brianowi Wilsonowi czy braciom Gibb, ale tu brzmi znakomicie. Może dlatego, że Bangalter i De Homem-Christo naprawdę się postarali. Melodyjny, zaraźliwy jak diabli numer przypomina najlepsze momenty "Discovery".
Apetyt więc wzrósł, tymczasem jedno spojrzenie we wkładkę wystarczy by zauważyć, że za wszystkie pozostałe kompozycje odpowiadają Neptunes, a lista gości zamyka się na Nelly Furtado i T.I.'u. I w tym momencie entuzjazm opadł. Spodziewałem się powtórki z "Seeing Sounds", a więc numerów zbyt słabych, żeby wpadać w ucho i nazbyt zachowawczych, aby je podziwiać. Takiej snobistyczno-ekscentrycznej zabawy dźwiękiem po nic.
Spotkała mnie wielka niespodzianka - piosenkowy, fantastycznie lekkostrawny, trzymający w napięciu i mięciutki jednocześnie album, na którym spuścizna białej i czarnej muzyki koegzystuje w rzadko spotykanej wcześniej harmonii. Anglosasko prezentuje się emocjonalne, zaszczepione duchem Deep Purple czy Uriah Heep "Help Me", a zwłaszcza zatrzymane w pół drogi między Beatlesami a Queen "Victory". Niewiele mniej udany jest patetyczny "I've Seen the Light". Trochę w tym The Who, ale niestety znacznie więcej ze Stinga nagrywającego świąteczny album.
Afroamerykański feeling dochodzi do głosu w kołysankowym soulu "Life Is A Fish" czy bezbłędnym, urzekającym toczącym się miarowo groove'm, staroszkolnymi chórkami, dęciakami, a przede wszystkim melodią "God Bless Us All". Być może się mylę, ale wydaje mi się, że wykorzystano tu śpiew gardłowy. Nie byłoby w tym nic dziwnego, Williams i Hugo - podobnie jak niegdyś Timbaland - słynęli z takich aranżacyjnych smaczków.
Starych fanów należy uspokoić, znajdą tu też trochę takich Neptunów, do których się przyzwyczaili. Minimalistyczne "Nothing On You", z syntetycznym basem i specyficznie łamanym rytmem mogłoby znaleźć się na dowolnym albumie tych artystów. Linia basu "Hot-N-Fun" ma prawo kojarzyć się z "Got Your Money" Ol' Dirty Bastarda, jednym z pierwszych wielkich hitów twórców. Bezczelnie przebojowy to numer. I wbrew pozorom ckliwy klawisz zbity z wokalem Furtado w kiczowatą całość nie szkodzi mu, a tylko urozmaica.
Nieco dziwi więc fakt, że "Nothing" na Zachodzie przyjęto chłodno. Być może krytycy oczekiwali rewolucji na miarę debiutanckiego "In Search Of...". Tej rzeczywiście próżno szukać. Mi tam wystarczy dziesięć chwytliwych, bardzo dobrze napisanych numerów.
8/10