Morrissey "I Am Not a Dog on a Chain": Czy świat potrzebuje Morrisseya? [RECENZJA]
Kamil Downarowicz
Fani Morrisseya nie mają łatwego życia. Co rusz muszą przełykać jakaś gorzką pigułkę w postaci dziwacznych zachowań i szokujących komentarzy swojego idola. Ekscentryczny eks-wokalista The Smiths zasłynął ostatnimi latami niestety nie znakomitą muzyką, którą tworzył (tej w wykonaniu artysty jest akurat, jak na lekarstwo), ale tym, że np. popierał Brexit i był wielkim zwolennikiem skrajnej prawicy oraz Nigela Farage'a, krytykował ruch #MeToo i przerywał z byle pretekstu własne koncerty.
Kiedy wydawało się, że ego muzyka nie zmieściłoby się pewnie już w samym Pałacu Buckingham, Morrissey postanowił rozdmuchać je jeszcze bardziej i za niebotyczne sumy zaczął sprzedawać płyty innych twórców, dodając do nich... własny autograf. Nic dziwnego, że brytyjski artysta jest dzisiaj zdecydowanie niezbyt lubianym gościem i stracił wielu ze swoich słuchaczy. Stąd pytanie, czy w ogóle istnieje jakieś większe grono osób, które sięgną po jego najnowszy album. Czy ktoś tak naprawdę potrzebuje w dzisiejszych czasach Morrisseya? Nawet jeśli nagrał najlepszy od lat materiał, który zasługuje na słowa pochwały?
Morrissey przerwał koncert - Warszawa, 19 listopada 2014 r.
To miał być niezapomniany koncert Morrisseya w Warszawie. Taki też był, jednak nie z powodu walorów artystycznych. Wokalista po 25 minutach występu w klubie Stodoła zszedł ze sceny. Powodem, dla którego muzyk nie chciał kontynuować koncertu, miały być szowinistyczne hasła rzucone w jego stronę. Organizatorzy wystosowali oficjalne oświadczenie: "W trakcie dzisiejszego koncertu Morrisseya w klubie Stodoła w Warszawie jeden z widzów stojących blisko sceny wypowiedział niezwykle obraźliwe i szowinistyczne słowa pod adresem Artysty. Zaistniała sytuacja zmusiła Artystę do opuszczenia sceny. Zapraszamy wszystkich obecnych na warszawskim koncercie do nieodpłatnego uczestnictwa w koncercie krakowskim, który odbędzie się w Łaźni Nowej 21 listopada 2014 roku".
Morrissey nagrywał "I Am Not a Dog on a Chain" w studiach La Fabrique w Saint-Rémy-de-Provence we Francji oraz Sunset Sound w Hollywod. Producentem nowego materiału jest Joe Chicarelli znany ze współpracy m.in. z The Strokes czy The Killers. Rezultat współpracy obu panów jest więcej niż zadowalający.
Wokalista pewnym głosem wyśpiewuje emocjonalne, zaangażowane teksty w rytm gitarowo-elektronicznych melodii. Ciężko powiedzieć, czy mamy je traktować, jak poetyckie manifesty, czy - znając ostatnie "dokonania" muzyka - jako dyrdymały snute przez pogubionego w świecie starszego pana. O ich wartości i znaczeniu musi zadecydować sam słuchacz.
Dużo łatwiej sprawa wygląda, jeśli idzie o warstwę muzyczną płyty. Morrissey korzysta z bogatego arsenału wszystkich dobrze już znanych patentów na melodie. Pojawia się też na tej płycie miejsce na kilku ciekawych dodatków w postaci smyczków ("Knockabout World") czy trąby ("The Secret Of Music") i pianina ("The Tuth About Ruth").
Szczególnie dobrze wypada rozbuchany i sugestywny kawałek "Jim Jim Fails", zaraz obok niego na uwagę zasługuje również singlowy, napędzany syntetycznym beatem "Bobby, Don't You Think They Know?" i prostolinijny, czarujący "My Hurling Days Are Gone". Reszta utworów nie schodzi poniżej średniej, a już z pewnością nie przekracza granicy irytującej, przeintelektualizowanej papki, z którą mieliśmy do czynienia przy okazji ostatnich wydawnictw artysty.
Morrissey powraca w niezłym stylu. Nagrał solidną, kipiącą energią i przyjemną dla ucha porcję muzyki,. Ale czy ktokolwiek oprócz krytyków będzie chciał "Am Not a Dog on a Chain" w ogóle dać szansę? Obawiam się, że może być z tym bardzo różnie.
Morrissey "I Am Not A Dog On A Chain", Warner Music Poland
7/10