Reklama

Mogwai "As The Love Continues": Ale to już było [RECENZJA]

Niby najnowszy album post-rockowej legendy, grupy Mogwai, to krążek, na którego powstawanie pandemia COVID-19 miała ogromny wpływ. Trudno jednak wyzbyć się wrażenia, że to pozycja dla fanów, która najwięcej zyskałaby podczas występów na scenie.

Niby najnowszy album post-rockowej legendy, grupy Mogwai, to krążek, na którego powstawanie pandemia COVID-19 miała ogromny wpływ. Trudno jednak wyzbyć się wrażenia, że to pozycja dla fanów, która najwięcej zyskałaby podczas występów na scenie.
Okładka płyty "As The Love Continues" Mogwai /

Pandemia koronawirusa dała muzykom dużo więcej czasu na pisanie nowych utworów. Gorzej jest natomiast z ich realizacją, gdy lockdown jest w pełni, a twoja grupa nie dość, że liczy kilka osób, to korzystacie jeszcze z całej masy współpracowników.

Właśnie przed takim problemem stanął zespół Mogwai, kiedy na początku prac nad "As The Love Continues" koronawirus zaczął rozprzestrzeniać się w Wielkiej Brytanii, tym samym zamykając muzykom dostęp do wielu bardziej konwencjonalnych metod nagrywania płyty. Współpraca z producentem albumu wyłącznie przez komunikator służący do wideokonferencji? Kierowanie orkiestrą siedzącą po drugiej stronie globu (to akurat robił gościnnie udzielający się tu Atticus Ross z Nine Inch Nails)? To wszystko tu było. I wyszedł z tego całkiem satysfakcjonujący album Mogwai, być może nawet najlepszy od lat. Ale...

Reklama

No właśnie: Mogwai jakiś czas nie proponuje rzeczy, które są w stanie przyciągnąć do nich nowych fanów. Po części to wina tego, że pewnych schematów gatunkowych, od których uciec już nie sposób. Zresztą album sam w sobie jest w prostej linii kontynuacją ostatniego długograja Brytyjczyków czyli "Every Country's Sun". Za produkcję - podobnie jak ostatnim razem - odpowiada Dave Friedmann, którego rękę nad konsoletą zwyczajnie czuć. Bo momentów déjà vu jest sporo.

Przy czym wyciąganie wielkich wad w realizacji czy samych kompozycjach byłoby naprawdę trudne. Większy problem tworzy wyraźny brak tej iskry pozwalającej muzykom przekroczyć linię między nagraniem dobrze zrealizowanego krążka a emocjonalnego katharsis. Jeżeli już są momenty pozwalające zbliżyć się do tej granicy, to mowa o "naciągaczach" schematów, z którymi kojarzony jest Mogwai.

Takim przypadkiem jest chociażby "Ritchie Sacramento" - kompozycja o bardzo piosenkowej strukturze, którą przyozdabia niemal beznamiętny wokal Stuarta Braithwaite'a składającego hołd zmarłym przyjaciołom. Co nie zmienia faktu, że ta beznamiętność ma w sobie emocje i przebojowy, wręcz stadionowy potencjał. Jasne, po części powtórka z rozrywki: podobny zabieg mieliśmy w "Party in the Dark" z "Every's Country's Sun". Tylko "Ritchie Sacramento" to utwór zdecydowanie bardziej przyjazny radiu i nie będę zdziwiony, jeżeli pewnego dnia usłyszymy go na listach przebojów stacji, których słuchacze za najlepszy utwór XXI wieku uznają "Again" Archive.

Nie mogę nie zwrócić uwagę na cudownie oniryczny, rozlewający się niczym zorza polarna na niebie utworze "Dry Fantasy". Glitchujące, ambientowe tło napotyka tu lekko przesłodzoną acz niosącą pod sobie dozę niepokoju warstwę instrumentalną, błyskawicznie kojarzącą się z najlepszymi czasami The Cure.  

"Ceiling Granny" natomiast pozwala zrozumieć, co by się stało, gdyby post-rock zajął w muzyce miejsce post-punku. To kompozycja, w której energia staje się ważniejsza niż atmosfera. Momentalnie wybija ją na tle takich pozycji jak wolne, klimatyczne, ale konwencjonalne w ramach gatunku "Fuck Off Money" czy rozpoczynające album "To The Bin My Friend, Tonight We Vacate Earth".

Bo mimo wyjątków, wśród których warto wspomnieć też nieco ejtisowe "Supposedly, We Were Nightmares", reszta utworów najczęściej topi się w oczywistościach. Mocne z wolna wybijane bębny, gitary na pogłosach i delayach upodabniające je bardziej do smyczków czy syntezatorowych padów, powolne budowanie napięcia i klimat sugerujący słuchanie płyty, gdy zapada zmrok. Nie ma na co narzekać oprócz tego, że już to słyszeliśmy.

A to, co szczególnie boli to świadomość tego, jak wielki potencjał słychać w tej płycie do rozwinięcia kompozycji na żywo. Jak łatwo wyobrazić sobie, jak te crescenda porywają tłumy i powodują opady szczęki. Cóż, w aktualnej sytuacji nie jest to za bardzo możliwe, więc pozostaje cieszyć się, że otrzymaliśmy po prostu dobrą płytę.

Mogwai "As The Love Continues", PIAS

7/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Mogwai | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy