Mitch & Mitch con il loro Gruppo Etereofonico "Amore assoluto per Ennio": zakochani w Morricone [RECENZJA]
Mateusz Kamiński
Sycylia, Florencja, Neapol - Włochy są piękne w każdym calu. Ta destynacja kusi od lat turystów z całego świata. Podróże drożeją, a projekt Mitch & Mitch i ich Eterofoniczna Grupa znaleźli na to sposób. I zafundowali nam włoski klimat w pigułce. Kiedy więc brakuje nam apenińskiego słońca wystarczy do odtwarzacza wrzucić "Amore assoluto per Ennio". Wewnętrzny spokój i słoneczny błysk w sercu gwarantowany.
Projekt Mitch & Mitch istnieje już od dwudziestu lat. Czerpiący inspirację dosłownie zewsząd duet tym razem przedstawia się jako Michele & Michele i wczuł się w estetykę dawności, opakowując album włoskim, żywcem wyjętym z lat sześćdziesiątych stylem. Mówi to już okładka z wygładzoną, wręcz nierealistycznie idealną Zofią Wichłacz i rozpływającymi się, topniejącymi literami. Bo taki trochę jest ten album - pozwala rozluźnić nawet najbardziej spięty kark i stopić zlodowaciałe serce.
"Amore assoluto per Ennio" w wolnym tłumaczeniu oznacza po prostu absolutną miłość wobec Ennio. I o nic więcej tu nie chodzi. Jeśli ktoś spodziewa się spektakularnych odkryć i odwrócenia świata do góry nogami, to przychodzę wybudzić go ze snu. Nowy album Mitchów (znaczy się Michele'ów) jest dowodem uwielbienia dla niezbyt znanej powszechnie, ale równie dobrej twórczości Ennio Morricone, który na przełomie czasów - lat 60. i 70. - tworzył muzykę łatwo przyswajalną, jednocześnie pieszcząc uszy.
Ponoć prace nad albumem zaczęły się od koncepcji, która pojawiła się jeszcze w 2020 roku, a pierwszy raz mieliśmy okazję słyszeć Mitch & Mitch w projekcie podczas ubiegłorocznych urodzin Radiowej Dwójki. Po nitce do kłębka dotarliśmy do smutnej deszczowej jesieni, w której możemy przenieść się w nostalgiczną podróż do czasów, w których wielu z nas pewnie jeszcze nie było na świecie. Promująca album "Alla serenita" serwuje właśnie taki motyw tęsknoty za momentami, których pewnie nigdy nie miało okazji się przeżyć, a z drugiej strony każdy utwór daje kopniaka, że te dawne Włochy przecież nadal tu są - wystarczy czasem nieco mocniej wyjrzeć za okno!
Jeśli jeszcze ktoś lubuje się w klimatach lat 60., to z pewnością nie może przejść obok krążka obojętnie. Fani Ennio Morricone będą zadowoleni, że muzyka ich idola nadal żyje. A osoby, które nie potrafią słuchać jego twórczości m.in. z produkcji filmowych, mają szansę poznać nieco łatwiejszą w odbiorze, choć wcale nie prostszą muzycznie i artystycznie. "Amore assoluto per Ennio" to swego rodzaju eteryczna podróż po dźwiękach i hipnotyzujących wokalizach, a fakt, że - jak przypuszczam - większość odbiorców nie zna aż tak dobrze języka włoskiego, to tajemnicze słowa (padają jedynie w kilku utworach, m.in. "Agromenti") brzmią jak zaklęcia.
Choć ja także dobrze nie znam włoskiego, to jestem pewien, że w wokalizach także użyto jedynie pięknych, górnolotnych fraz o miłości.
Trwający zaledwie 41 minut album (dużo czy mało? - nawet nie zauważyłem, gdy się skończył, bo wydawało się, że dopiero go włączyłem) jest idealny, żeby na chwilę się zapomnieć. Klimat bossanovy, który unosi się nad całym krążkiem był już słyszany w niektórych utworach Mitchów ze Zbigniewem Wodeckim, ale przede wszystkim wcześniejszym, brazylijskim projekcie "Visitantes Nordestinos". W idealnych proporcjach, bo więcej wcale nie znaczy lepiej.
Mitch & Mitch con il loro Gruppo Etereofonico "Amore assoluto per Ennio", Jazzboy Records
7/10