Mikromusic "Kraksa": Dojrzałość, miłość i pieski [RECENZJA]
Mikromusic stawia na dojrzałość jeszcze bardziej niż zazwyczaj i chociaż dalej jest to zespół niesamowicie intrygujący, to jednak może mieć kilka zastrzeżeń.
Mikromusic przez wielu niezorientowanych słuchaczy pewnie będzie uznawane za zespół jednego hitu. Cóż, sukces "Takiego chłopaka" z pewnością przerósł oczekiwania twórców, ale Natalia Grosiak w świecie muzyki alternatywnej była już nieco bardziej znana, chociażby dzięki projektom Digit-All-Love czy współpracy z muzykami Kanału Audytywnego. Mikromusic, mimo trip-hopowych źródeł, zawsze jednak mocno kontrastowało z jej pozostałymi wyczynami: kiedy wokalistka swoją markę budowała w zespołach stawiających mocno na elektronikę (kto pamięta La Foy oprócz mnie?), tak tutaj podstawa to brzmienia organiczne.
Może dlatego "Drzewiej", rozpoczynające "Kraksę", tak bardzo zaskakuje. Bo to kompozycja najbardziej przypominająca pozostałe projekty, w które zaangażowana była Natalia Grosiak. Stopa wybijająca house'owo rytm, silny nacisk na warstwę ambientową, orientalne perkusjonalia, elektronika. Ale przy "A ja co?" wracamy już do domu: arpeggio i pady z syntezatora to zaledwie smaczek, ale dzięki tym gitarom i żywej perkusji utwór brzmi bardziej organicznie niż piosenka otwierająca krążek.
A przy okazji warto przysłuchać się temu, z jak lekką od strony atmosfery mamy kompozycją i jak bardzo kontrastuje to z bardzo feministycznym tekstem, traktującym o ograniczeniach, z jakimi spotyka się kobieta, a jakie nie spotykają w żaden sposób mężczyzn. Każda linijka tego tekstu jest na wagę złota.
Natalia Grosiak ma to szczęście, że oprócz niespotykanego wokalu, z którym robi cuda, jest naprawdę solidną tekściarką, która w rzucanych z niesamowitą lekkością słowach, potrafi przekazać sporo. "To już koniec" traktuje o desperackich próbach walki o związek. "Łajka" może wydawać się zaledwie hołdem dla suczki wystrzelonej w orbitę okołoziemską, ale za słowami o samotności w przestrzeni kosmicznej może kryć się o wiele więcej.
Swoją drogą ostatni utwór również traktuje o psie: pożegnanie z tytułową Kraksą, czyli psem Natalii Grosiak. Czy to poezja? Zaryzykowałbym stwierdzenie, że jak najbardziej tak. Takie "Pokochaj to dziecko" dopiero z czasem uwalnia swoją pointę, która nadaje wersom drugie dno i napełnia je mocą. Coś pięknego, co występuje tylko u ludzi w pełni świadomych tego, ile znaczyć potrafią słowa.
Nie potrafię za to zaakceptować utworu z Piotrem Roguckim - najmniej ciekawą rzeczą od strony tekstowej i samej kompozycji, która przy okazji oddala się od tego, z czym kojarzone może być Mikromusic. Nawet jeżeli ten refren potraktowany w dalszej części piosenki dwugłosem działa, to całość wydaje się dość banalna.
To jeden utwór, a jednak całą płytę trudno mi w pełni pokochać tak jak poprzednie dokonania Mikromusic. Dlaczego? Zaskakując mało melodii wysuwających się na wierzch jak na to, że całość ma być właśnie melodyjna. Efekt ten potęgowany jest przez fakt, że instrumentów gra tu dużo, ale żaden za bardzo nie chce dominować nad resztą (może oprócz naprawdę świetnej partii gitary basowej). W szczególności zaś nie chce przykrywać charakterystycznego, niezwykle charyzmatycznego wokalu.
Sprawia to, że poszczególne piosenki potrafią się zlewać ze sobą. Takie było pewnie zamierzenie. Jednakże owocuje tym, że po przesłuchaniu albumu w głowie pozostaje znacznie mniej po poprzednich albumach. Szczególnie gdy porównamy to z naprawdę świetnymi napisanymi "Tak mi się nie chce" oraz "Matkami i żonami".
Jasne, tam też często stawiano na oszczędność, brak szarż, ale ostatecznie czuć było w tym więcej młodzieńczej pasji. Tutaj jest dojrzalej, ale też mniej wyraziście. Przez to "Kraksa" ostatecznie jawi się jako najspokojniejszy album Mikromusic od wielu, wielu lat. A i tak mimo tych kilku uwag bardzo chętnie do niego będę wracać.
Mikromusic "Kraksa", Mystic Production
7/10