Reklama

Miętha "Szum": Ziołoterapia w toku [RECENZJA]

Duet Miętha był jedną z największych niespodzianek 2019 roku. W 2020 nie rozczaruje żadnych fanów nieobciachowego lekkiego, śpieworapu sparowanego ze zdecydowanym bitem. A jeśli już, to tym, że chciałoby się więcej niż to dwadzieścia parę minut.

Duet Miętha był jedną z największych niespodzianek 2019 roku. W 2020 nie rozczaruje żadnych fanów nieobciachowego lekkiego, śpieworapu sparowanego ze zdecydowanym bitem. A jeśli już, to tym, że chciałoby się więcej niż to dwadzieścia parę minut.
Okładka "Szumu" Mięthy /

Bałem się, że nam te ziółka zadepczą. Kiedy na fanpage'u ukazującej się wówczas "Gazety Magnetofonowej", magazynu adresowanego raczej do świadomego odbiorcy, admin zagaił postując pierwszy singel "Czujecie tę Mięthę?", najpopularniejszą odpowiedzią było grubiańskie "Coś czuję, ale raczej na literę <g>". Nawet ci lubiący poszperać w undergroundzie narzekali, że co to za raper, że nijaki i zbyt podobny do Rasa. Ale potem ukazał się cały "Audioportret" i choć wielkim sukcesem komercyjnym nie był, to prasę miał już wyłącznie (bardzo) dobrą. Skip od tamtego czasu wystąpił u Bonsona, Hodaka, Barto'cuta12, na podkładach BRK i Czarnego. AWGS stał się zaś bardziej zajętym producentem - Bons, Otsochodzi, gorąca szesnastka Sary Jaroszyk.

Reklama

No to się zacząłem dla odmiany obawiać, że chłopaki stracą luz i świeżość, a produktowa fuzja rapu z r'n'b to przecież najnudniejsza muzyka na świecie. I już uspokajam - "Szum" to dojrzewanie, jednak nie kosztem pasji i przyjemności z robienia muzyki. AWGS nadal brzmi na polskim tle jakby przysyłał swoją muzykę z przyszłości. Każdy z dźwięków jest do tego na miejscu. Tak piszę się zwykle komplementując minimalistów, tymczasem Oskar zachowuje porządek przy dużej ilości akcji. A Skip? Gość chyba płucze usta Cocolino czy innym Lenorem, taki mu się elastyczny, mięciutki ten nasz niełatwy język robi. To stuprocentowo naturalna hybryda rapowo-wokalna, taka narodzona na boiskach do kosza, nie hodowana na kursach modelingu.

Najprzyjemniejsze w "Szumie" jest to uczucie, gdy człowiek za mikrofonem traktuje te twarde, gęste, wielowarstwowe i napastliwe perkusje jak pas startowy, po czym leci, leci swobodnie. Flow mu żyje, tu zaczyna słowa dzielić, tam je po sobie powtarzać, skondensuje gdy stopa bije gęściej, przetknie którymś z dośpiewań i efekt jest olśniewająco niewymuszony. Dobrze posłuchać jak w "To tylko rap" składa dublety rymów jak rasowy rapowy technik, by zaraz urwać się z tej smyczy, zmienić styl na taki, że nawet "wyp*****ać" brzmi mu aksamitnie. A to, kiedy w kawałku tytułowym bit srogo zwalnia, a on wchodzi bez żadnego trudu w mamrotanie, wciąż niestety obowiązujący mumble? Palce lizać. 

Skip nabrał doświadczenia, swobody i pewności, a do tego dojrzewa jako tekściarz. Na debiucie to były mgnienia, tu jest tego sporo więcej, całe sekwencje. Na przykład: "Lubię słuchać swoich tracków, bo są dla mnie jak pamiętnik / dobrze wiem, który z etapów wylałem na nuty, melodie i wersy / i kiedy kupiłem nowe auto, kiedy zakończyłem stary związek / kiedy się bujałem z daną panną, kiedy się dogadywałem z ojcem". W "S.U.V.", jednym z moich faworytów, najpierw pada "Tak się boimy dystansu, że robimy wszystko, by żadne nie czuło wolności", a potem coś, co w kwestii romantyzmu trudno będzie szybko muzyce miejskiej przeskoczyć - "jedziemy razem tym wózkiem, bez ograniczeń prędkości / ale jeśli kiedyś mi przyjdzie i będę mógł wybrać - chce z tobą się rozbić". Ktoś tu chyba pił inne mleko niż dajmy na to White 2115.

Słucham nowych utworów i dochodzę do wniosku, że styl, który u Skipa brzmi jak wrodzony, u AWGS-a jest pracą nad brzmieniem, nabywaną świadomością dźwięku. Tu nawet te nacierające hi-haty wydają się takie jak nigdzie indziej. Ujmuje kontrast między intensywnością bębnów, a całą błogą, dźwiękową otuliną. "Zimne" to nie tylko nazwa jednego z utworów, to częste przy odsłuchu odczucie. "S.U.V." z tym filmowym intrem jest jak ładny, mroźny poranek. Ale już "Idziemy po check" wydaje się w sam raz na trochę dymu w ciepłych, plażowych okolicznościach. Takich już urok tej Mięthy, że gdzie jej słuchacz nie zechce posadzić i czym by jej nie podlewał, ta mu wyrośnie. Aromat jest nie podrobienia.

Miętha "Szum", Asfalt Records

8/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Miętha
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy