Reklama

Meek, Oh Why? "Offline": Maść na ból pandemiczny [RECENZJA]

Płyta krakowskiego artysty - mniejsza już o to, czy rapowego, czy elektronicznego - pokazuje, że dobrze jak masz pomysł, a jeszcze lepiej, kiedy umiejętności i doświadczenia wystarczy, żeby go zrealizować. Największą bolączką bardzo dobrego "Offline" jest data ukazania się - premiera powinna się odbyć zanim wojna wyleczyła media z pandemii.

Płyta krakowskiego artysty - mniejsza już o to, czy rapowego, czy elektronicznego - pokazuje, że dobrze jak masz pomysł, a jeszcze lepiej, kiedy umiejętności i doświadczenia wystarczy, żeby go zrealizować. Największą bolączką bardzo dobrego "Offline" jest data ukazania się - premiera powinna się odbyć zanim wojna wyleczyła media z pandemii.
Meek, Oh Why? na okładce płyty "Offline" /

Zawsze trzymałem Mikołaja na dystans. Wydawał mi się zaledwie krakowską odpowiedzią na Taco Hemingwaya i to taką, gdzie mniej miejsca było na wielkomiejski sarkazm, a więcej na studenckie egzaltacje. Zbyt często człowiek sparzył się wcześniej na wyuczonych muzykach bawiących się rapem (bohater tej recenzji jest kwalifikowanym trębaczem), na melodeklamacjach udających nawijanie i na tej nadwrażliwości, która pasowała do konwencji jak Edmund Janniger do MMA.

Ale lata mijały, a artysta nie ustępował, nie giął się jak wiatr trendów akurat zawiał, krzepł. W parze z determinacją szła w parze świadomość producencka, aż to, co było początkowo parą ciekawych sformułowań, rozwinęło się do własnego muzycznego języka. Frazę rapową udało się trochę odrapać z naiwności, uniesień, zapożyczeń, stawała się pewniejsza i - co ważne - swobodniejsza.

Reklama

Postęp może być ewidentny, niemniej proces nie jest zakończony. W makaronizmach wrzucanych tu i ówdzie albo śmiertelnie regularnym, trochę usilnym podwójnym rymie "Offline" nadal drzemie Taco. Wciąż wolałbym, żeby Meek, Oh Why? nie gadał do gałęzi cyprysowych jak pustelnik Gustaw, bo nie jest na maturze ustnej z języka polskiego. Ale gdy rapuje do mnie "wybacz, że rapik znów inteligencki / W kraju toksycznych ekspertyz / Polska Walcząca wersus symbol tęczy / Męczą mnie jady wtłoczone do głowy przed mainstream", to kupuję i wybaczam.

Chciałbym też zostawić już grzebanie się w słówkach, choć mógłbym złapać za parę dobrych linijek ("Zaszyfrowałem sejfy w sobie") albo wypisać parę tych gorszych (wydrukowane na okładce "Mimowolnie szedłem w kierunku Wisły, aż pewnym momencie moją uwagę odwrócił brunatny dźwięk silnika" każe mieć nadzieję, że autor nie spróbuje prozy). Największą zaletą "Offline" jest spójny, sugestywny klimat. Mało jest lepszych ścieżek dźwiękowych do spacerów wyludnionym miastem, odbijającym się w szklanych ścianach biurowców.

To płyta subtelnie dystopijna, idealnie oddająca pandemiczne odizolowanie, zagubienie, poczucie deficytu mijające dopiero przy wczepianiu się w najbliższych, trud wyciszenia się podczas nacierającej zewsząd nawałnicy informacyjnej, zobojętnienie po cyfrowym przedawkowaniu. Kompozycje oddają zarówno melancholię wywołaną pustką, jak i przytłoczenie technologią terroryzującą nas bodźcami.

Wspomniany klimat nie wziął się znikąd, jest wypracowany, wyreżyserowany, inwokowany. Gra tu do bitu cała symfonia - syntezatory, chóry, bas, kontrabas, saksofon, trąbka, flety, klarnet, pianino, w trzech numerach nawet waltornia. Ale producenci - gospodarz z Mateuszem Hulbójem - nie mają potrzeby popisywać się tym arsenałem, wykorzystają go z umiarem i powściągliwością. Granie nieraz nasuwa na myśl maźnięcia pędzlem, instrumentarium brzmi często jak poprzetwarzane próbki.

Gdy ulegam otwierającemu "Z tobą chcę" z jego wygłuszonym pulsem, narastającymi synthami, perkusją rozsianą po kanałach, wcinającym się samplem znikąd, to z wrażeniem, że nic tu dodać, nic ująć i nikt jak oni. Ta produkcja zgłasza votum separatum od taśmowo wytwarzanych bitów. Wszystko wydaje się własne: dobór brzmień bębnów i ułożenie ich - posłuchajcie dudnienia "Uśpionych agentów", nieregularności "Sagrady", zgliczowania "Chmur"; intensywne przekształcanie, modulowane wokali, tak by pasowały, a przy tym pozostały czytelne.

Słodycz melodii, znakomitych refrenów "Chmur", "Planet" czy "Kormoranów" równoważy zimno synthu, mechaniczność bębna. Gdy pojawia się pop, jest zmyślnie hakowany. Dzięki dobremu bilansowi transfer emocji do dźwięków, zapis chwili wypadły tak dobrze, że jak będę chciał wytłumaczyć wnukom, co czułem w czasach "Ekhm-19", to włączę im ten krążek. Na razie przynosi mi wytchnienie. Na "Offline" jest to tak przeżyte i uwiecznione, że czuje się zwolniony z obowiązku z borykania się z tym. To bardzo satysfakcjonujący estetycznie album. Soniczny środek uspokajający, jednak nie usypiający.

Meek, Oh Why? "Offline", Asfalt Records

8/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Meek Oh Why? | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama