Marsjanie atakują

Mateusz Natali

Lil Wayne "I Am Not A Human Being II", Universal Music Polska

"Odlot, ale nie bez turbulencji"
"Odlot, ale nie bez turbulencji" 

Już w pierwszym numerze na nowym albumie Lil Wayne porównuje swojego penisa do prezydenta Obamy i dodaje, że zmieniłby go w Megatrona (jeden z ważniejszych Transformersów), by chwilę później szczerze i gorzko napomknąć, że leki używa z częstotliwością gumy do żucia. Od początku widzimy więc, że największa hiphopowa gwiazda ostatnich lat, ekscentryczny "Marsjanin wśród Ziemian" naprawdę się rozbudził.

Śpiączka, w którą ostatnio zapadł Dwayne Carter była więc niezamierzoną, ale trafną metaforą tej płyty. Od czasu świetnego "Tha Carter IV" 30-latek z Nowego Orleanu konsekwentnie pikował w dół z formą, teraz nie jest jeszcze idealnie, ale to powrót na właściwe tory. "Właściwe", czyli takie, które jedni będą wynosić pod niebiosa, podczas gdy inni - ubolewać i orzekać o upadku rapu. To porcja abstrakcyjnej, oderwanej od codzienności i przesiąkniętej kodeinowym syropem jazdy, w której aż roi się od absurdalnych, idiotycznych lub genialnych (granica w końcu jest cienka) gierek słownych, mieszających slang z idiomami, przysłowiami czy związkami frazeologicznymi. Osoby szukające w rapie głębokiego przekazu nie znajdą tu nic dla siebie. Dowiedzą się za to, że Wayne "wozi się z dwiema złymi sukami, bo nieszczęścia chodzą parami" i że jego rywale są tak twardzi jak sutki. Tematyka to czysty hedonizm, kobiety (głównie te bardziej rozwiązłe), alkohol, strzelaniny itp. Wszystko podane w postaci słownych kombinacji, metafor i zabawy językiem na nowoczesnych, mocno elektronicznych bitach.

Forma wróciła, ale wahania wciąż są spore. Obok zapadających w pamięć świetnych momentów mamy te nad których poziomem można się załamać. Obok zgrabnych, bezkompromisowych, ale mocno hitowych ("Love Me" z Drakem i Futurem czy "Rich As Fuck" z 2Chainzem) mamy agresywną kakofonię, w której poza "bitch", "nigga" i "gun" ciężko wyłapać coś więcej a poziom intelektualno-rapowy gości zakrawa o prowokację. Obok zapadającego w pamięć, klimatycznego i poważniejszego "God Bless America", mamy "Wowzers" na okropnym bicie Soulja Boya, który postanowił sprawdzić się z innej strony i wyszło mu to średnio. Mamy w końcu bity mocno przeciętne, które ratuje jedynie charyzma gospodarza.

"I Am Not A Human Being II" to wbrew pozorom album bardzo ludzki. Treściowo poświęcony sprawom najbardziej przyziemnym, prostym i nie wymagającym od słuchacza żadnej głębszej refleksji. Z drugiej strony forma jednak, jak to u Wayne'a jest mocno abstrakcyjna, porównania absurdalne, gry słowne oparte na patentach, których ciąg myślowy naprawdę sugeruje przybycie z innej planety - lub przynajmniej odwiedzanie jej co jakiś czas, poprzez kosmiczne loty poprzedzone spożyciem ukochanego kodeinowego syropu. Wobec tego gościa nie da się być obojętnym, a "I Am Not A Human Being II" to uzasadnienie tego faktu w pigułce i odlot, ale nie bez turbulencji.

6/10