Linia Nocna "Szepty i dropy": Pop bez popularności [RECENZJA]
Jeden z najbardziej niedocenionych duetów na polskiej scenie nie cierpi na syndrom drugiej płyty. "Szepty i dropy" pod każdym względem są lepsze od "Znikam na chwilę", a jakby tego było mało to dzieło Linii Nocnej jest jednym z najciekawszych albumów 2020 roku w swojej kategorii.
Powoli przemija popularność ("Każda moda kiedyś kończy się" z "Mody" pasuje tu idealnie!) tych wszystkich elektropopowych duetów: kolesia z laptopem i dziewczyny, która anielskim głosem bez pomocy autotune'a próbuje przemycić wszystkie aktualnie panujące trendy. I być może przez to Monika Mimi Wydrzyńska i Mikołaj Trybulec tracą najwięcej, którzy muzycznie mają niewiele wspólnego z kolejną kopią kopii, tylko umiejętnie balansują pomiędzy wysmakowaną elektroniką a kawiarnianym popem, który umila baristom ich pracę. Stylistyk na "Szeptach i dropach" jest kilka, dzięki czemu duet wygrywa na wielu polach, przede wszystkim tym najważniejszym - artystycznym.
Linia Nocna to nie tylko taneczne podkłady, ale i formy, które udowadniają, że zespół z inspiracji korzysta ochoczo i odważnie. Są tu momenty, których nie powstydziliby się podstarzali autorzy muzyki estradowej, jak znakomite "Gdziekolwiek" z Kubą Badachem (super brzmi "Gdziekolwiek, cokolwiek z tobą mogę / O wszystkim i o niczym z tobą mogę / Gdziekolwiek, cokolwiek / Wszystko co znane i całkiem nowe"), czy "Wyszłam z ciała zaraz wracam". W opozycji do nich pojawiają się zupełnie odmienne formy, które powinny zainteresować tych, którzy wypełniają modne kluby, m.in. "Kranówka" i "Od nowa".
"Szepty i dropy" to dobry opis nowoczesnej, wielkomiejskiej dżungli. Pełnej konsumpcjonizmu, znanych marek, kranówki zdatnej do picia, niespełnionych miłości, ale i niewielkich rzeczy, które dają radość na co dzień. Jest tu miejsce na ekologię, ale i marnowanie czasu na konsoli. Są szczere wyznania jak w "Wyszłam z ciała zaraz wracam" (halo, Mikromusic, proszę posłuchać!), jak i radość z komentarzy w mediach społecznościowych w "Hulajnogach".
"Zielone Żoli" opisuje Warszawę w minimalistycznej formie ("Co noc w głowie rozkład ten sam / A każda z tras prowadzi mnie do ciebie"), ale przemyca przy tym sporo szczegółów: jest pewien filmowy serwis streamingowy, są i lody z sieciówki z hamburgerami. Dużo się tu dzieje - za początkiem tygodnia nikt nie przepada, za to albumowy "Poniedziałek" powinien przypaść do gustu wszystkim tym, którzy lubią zabawne skojarzenia - "Nie rób głupiej miny, bo ci tak zostanie / Powiem słowem roku / Uspokój się dzbanie". Świetnie to rozegrane.
Teksty często opisują rzeczywistość, nawet kiedy jest dość brutalna, ale wszystko łagodzi boski głos Mimi - bez sztucznych wspomagaczy i agresywnego zacięcia, za to kojący i wprowadzający intymny nastrój. Wokalistka świetnie odnajduje się w melodiach - podkłady są chwytliwe, pełno w nich ukrytych smaczków, trzeba pochwalić również aranże. Klubowe "Od nowa" doskonale współgra z retro popem w postaci "Wpadłeś mi w inne", czy rozmarzonymi "Komarami". Najlepsze za to są piosenki, w których jedną z głównych ról odgrywa gitara - "Poniedziałek" i "Komary". Doskonale zaaranżowane "Moda", "Notre Dame", "Hulajnogi" czy "Dla Ciebie jestem sobą" to niedościgniony wzór dla tych wszystkich tworów marzących, żeby znaleźć się na którejś części Flirtini.
"Szepty i dropy" to taki pop, któremu brakuje najważniejszego - dużej popularności. Strata jednak tych, którzy do tej pory nie odważyli się sięgnąć po Linię Nocną, bo to muzyka emanująca pięknem, aksamitnym brzmieniem i przede wszystkim przebojowością. Proszę pisać jeszcze więcej piosenek dla siebie, może mniej dla innych, odrobina cierpliwości i słupki same skoczą do góry. Trzymam kciuki.
Linia Nocna "Szepty i dropy", Linia Nocna / Agora
8/10