Julia Wieniawa "Omamy": Praca popłaca [RECENZJA]
Julia Wieniawa od pewnego czasu przeżywa swój medialny prime time, ale "Omamy" pokazują, że to właśnie na polu muzyki czuje się najbardziej naturalnie.
Choć Julia Wieniawa najpewniej kojarzona jest przez was jako aktorka znana z paru filmów, seriali i pewnej pięknej oraz długiej reklamy, to jej zajawki muzyczne znane są od dawna. Zdecydowanie trudno nazwać ją celebrytką, która nagle postanowiła wykorzystać koniunkturę i chwycić za mikrofon bez żadnego przygotowania. Od początku jej wybory muzyczne cechowały się interesującym kluczem - kierowała się ku alternatywnemu popowi mocno naznaczonemu elektroniką aniżeli czemukolwiek, co byłoby bliskie muzyce głównego nurtu.
Co najważniejsze, Julia latami gromadziła wokół siebie nietuzinkowych twórców takich jak Arek Kłusowski, Mery Spolsky, Kuba Karaś, Kasia Lins czy Wojtek Urbański. Te zdobywane kontakty niezwykle się opłaciły, bo wszyscy ci twórcy są na "Omamach" obecni - niektórzy otwarcie, inni dużo bardziej subtelnie. I nie zapomnijmy tu o Maćku Sawochu - mało medialnym producencie, będącym cichym bohaterem tego krążka.
Tyle słowem wstępu. Ale co skrywa sama płyta? Przede wszystkim naprawdę świetnie wyprodukowane piosenki, w których kalkulacji niewiele. Pełno tu współczesnych elektronicznych brzmień, nowoczesnych bębnów z agresywnymi hi-hatami i ogromu przestrzeni.
Przebojowość? Jasne, ale rozumiana nie jako potencjał do katowania piosenek na okrągło przez największe stacje radiowe. Bo owszem, "Nie mów" porywa swoim swingowanym groove'em momentalnie, refren dźwięczy w głowie jeszcze długo po zakończeniu. Ale przyznacie jednocześnie, że dla osób odpalających muzykę w kuchni przy robieniu śniadania te syntezatorowe arpeggia i spacerujący gdzieś na trzecim planie saksofon, mogą okazać się zbyt wyrazistymi bodźcami, aby mogły przygrywać w tle.
To zresztą dla mnie jedna z największych zalet "Omamów": każdy kolejny odsłuch to odkrywanie nowych smaczków w bardzo bogatych aranżacjach. Ambientowe pady wzbogacane są nowymi fakturami, czasami pojawią się też żywsze elementy - tu naprawdę cały czas coś się dzieje.
Najciekawiej z pewnością prezentuje się "SMRC": nieustannie drżąca, pełna napięcia elektropopowa piosenka, która w minutowym outrze zmienia się w pełnoprawną post-rockową kompozycję z elektronicznymi elementami, o którą posądzilibyśmy Sigur Rós.
W "Mi nie żal" słychać inspiracje zmysłowym soulem i r'n'b, przede wszystkim tym, w jaką stronę podążyła Beyoncé na płycie "Beyoncé". Julia wokalnie tutaj leci wysoko, ach wysoko - prowadzi niezwykle trudne fragmenty z zaskakującą pewnością, pozostawiając imponujące przełamywanie fraz z vibrato w refrenie jako kropkę nad "i". Coś absolutnie niesamowitego.
Słychać, ile pracy włożyła od czasu wypuszczenia pierwszych singli. Zmienia barwę w zależności od potrzeb: raz zaśpiewa delikatniej, innym razem jest dużo bardziej introspektywna, by później otworzyć w pełni krtań. Spektrum swoich umiejętności prezentuje zresztą w rozpoczynającej płytę "Rozkoszy".
Teksty to ciekawa sprawa, bo znając twórczość osób zaangażowanych, momentalnie słychać, kto zaszczycił obecność swoim piórem. Główny front wsparcia to dwóch uznanych w alt-popowym środowisku artystów: Arek Kłusowski stawia na metaforykę, bawiąc się współbrzmieniem słów w sposób doskonale znany jego słuchaczom; Kasia Lins oddaje się swojej tendencji do rzucania wielkich słów przy mówieniu o rzeczach prostych.
Jeżeli miałbym się czegoś przyczepić to faktu, że sam środek płyty prezentuje się słabiej. Misternie nawlekane produkcje zmieniają się w dużo prostsze piosenki. "Wenus" choć charakteryzuje się niezwykle przyjemną partią gitary basowej, dużo chętniej zobaczyłbym na ostatnim krążku Sorry Boys. "Bądź obok" to ewidentne mrugnięcie w stronę szerszej publiczności: piosenka znacznie bardziej przystępna niż reszta krążka i tak prosta, że aż mało spójna z resztą. W podobne klimaty uderza "Na darmo", ale tutaj funkowy, slapujący bas i dużo bardziej intrygująca, wielowarstwowa kompozycja stawiają piosenkę poziom wyżej.
Na szczęście wraz z coverem "Nie mam dla ciebie miłości" Skubasa płyta wraca na właściwe tory, których trzyma się już do samego końca: rzucony na sam koniec utwór tytułowy to kolejny w ciągu ostatnich miesięcy dowód na ogromny wpływ "Future Nostalgii" Dua Lipy na trendy we współczesnym popie.
Tak więc z tej strony moja prośba do was - jeżeli wydawało się wam, że "Omamy" są tylko jakąś zachcianką w budowaniu kariery Julii Wieniawy, muszę was głęboko rozczarować. To naprawdę niesamowicie dobra płyta, ale trudno się dziwić, gdy pracowali nad nią naprawdę utalentowani ludzie.
Julia Wieniawa, "Omamy", Kayax
8/10