Reklama

Janusz Walczuk "Jan Walczuk": Yah00, Janusz, Jan, raper [RECENZJA]

Co takiego się wydarzyło, że Janusz Walczuk odniósł sukces? Nie ma ani wyjątkowego skilla, tekstom, jak i pojedynczym linijkom daleko do wybitności, ucho do beatów też czasami woła o krople do usuwania woskowiny. Jest jednak pomysł na samego siebie, dlatego sezonowcem nie jest i raczej nie będzie.

Co takiego się wydarzyło, że Janusz Walczuk odniósł sukces? Nie ma ani wyjątkowego skilla, tekstom, jak i pojedynczym linijkom daleko do wybitności, ucho do beatów też czasami woła o krople do usuwania woskowiny. Jest jednak pomysł na samego siebie, dlatego sezonowcem nie jest i raczej nie będzie.
Okładka albumu "Jan Walczuk" /materiały prasowe

Walczukowi udało się przekonać publiczność, że jest zwykłym ziomeczkiem z osiedla. Droga do celu była długa i kręta, niemniej konsekwencja, przemyślane ruchy i wsparcie kolegów-współpracowników sprawiły, że koleżka stał się nowym idolem, nawet jeśli nikt tego nie potrzebował. To wystarczyło, a w połączeniu z etykietą SBM, która gwarantowała doskonałą promocję, głośny debiut i bezbarwna epka "Kendo" wykręciły mocne liczby. Czas na drugi album i od razu zaznaczę - nie jest to żadna weryfikacja umiejętności Janusza Walczuka.

Reklama

Pozwolę sobie zacząć od zalet i nie dlatego, że chcę szybko skończyć ten tekst. Janusz Walczuk ma przede wszystkim pomysły na kawałki, mimo że do odkrywczych nie należą, czasami tracą przez przekombinowanie. Dla przykładu "Bankomat" - naprawdę świetny refren, który ostatecznie jest zamordowany przez bezsensowne szybkie nawijanie. Cóż, przydałby się tutaj producent wykonawczy, żeby powstrzymać takie zapędy, ale jeszcze trochę wody w Wiśle musi upłynąć, zanim na poważnie ktoś się tym u nas zajmie.

Wydawać by się też mogło, że wątków piłkarskich w polskich kawałkach rapowych jest coraz mniej (i dobrze, bo rzadko kiedy metafory i porównania zdarzały się tak celne, jak słynny przerzut Marcelo), ale jest jeszcze bukmacherka. I te wzmianki w jego wydaniu w "777""Moim sporcie" nie potrzebują podpórek - po prostu wchodzą po solidnym kursie. Pozostając jeszcze przy sporcie, niekoniecznie samej sztuce, trafiła mu się super gierka słowna - "Masz za mało wiedzy i lat, a w głowie bałagan / Ja zrobię jak Sławomir Szmal, ty lekcje odrabiaj". Zostawiam do interpretacji, czy chodzi tu o bramkarza reprezentacji Polski w piłce ręcznej, czy o piosenkarza. Docenić muszę też dużo autobiograficznych wątków, które lepiej przybliżają postać rapera, nie tylko w niezłych skitach, które paradoksalnie nie nudzą się tak szybko.

Started from the bottom w polskiej wersji, ale na przestrzeni tych kilkunastu numerów przydałoby się trochę większe urozmaicenie. Janusz Walczuk potyka się też w pojedynczych linijkach: w tytułowym numerze przeciągnięta sylaba w "alkoholizmie" zwyczajnie razi, autotune zabija "Bestie", a uskuteczniana wespół z Margaret wyliczanka w refrenie "Showbiznesu" usypia, zanim skończy się numer. Momentami pojawia się tu Kaz Bałagane style, ale w tej biedniejszej wersji z napisem Kubota, nie Gucci: "Dziewczyny chcą, żebym podawał i strzelał" czy "W twoich butach jest słoma, w mojej kielni jest siano". Słabiutko, podobnie jak niektóre przechwałki, którymi chwalić mogą się ci, którzy właśnie zastanawiają się, jaki profil w liceum wybrać - "Stewardessa daje mi jedzenie, picie / Tobie stewardessa pokazuje wyjście".

"Jan Walczuk" jest strasznie nierówny, jeśli chodzi o podkłady. Z dala od trapów, również tych z przedrostkiem afro, chłodnej elektroniki, za to z klimatami ejtisowymi i zalotnym spojrzeniem w stronę drillów. Monotonne, niekiedy do siebie podobne, często oparte na gitarze i to w taki sposób, jakby Jan Borysewicz próbował zaimponować współczesnym producentom. Niemniej docenić trzeba fantastyczną "Carbonarę" z mięciutkim samplem, cloudowym posmakiem i świetnym klimatem. Basem atakuje "Teleport", sporo urozmaicenia wnosi klubowe "Komu w drogę temu pass", idealnym letniakiem wydaje się "Ti Amo".

Ciekawy jest przypadek "Jana Walczuka". Zaskoczeń zero, żadnej rewolucji w porównaniu do "Janusza Walczuka" nie można odnotować, ale gdyby ktoś - o dziwo - miał zacząć przygodę z twórczością jegomościa z Żoliborza, to właśnie powinien zrobić to tutaj. Potencjał jest i chociaż rapera nienawidzić można, podążając za tytułem jednego z numerów, to po tej płycie trzeba docenić trochę bardziej.

Janusz Walczuk "Jan Walczuk", SBM Label

6/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Janusz Walczuk | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy