Młodzi wrocławianie czują bluesa i na szczęście nie podpierają się marketingowo nazwiskiem Alicji Janosz, która wspiera zespół jako druga wokalistka.
Ala Janosz na scenę wkroczyła z impetem, jako wyszczekana 17-latka, która wygrała pierwszą edycję telewizyjnego "Idola". Jak skończyła się jej przygoda z masową popularnością, dobrze pamiętamy (osławiony casus nieszczęsnej piosenki o jajecznicy). Na szczęście z czasem zmienił się jej gust muzyczny - do tego stopnia, że zaczęła pojawiać się na imprezach bluesowych. W HooDoo Band pełni jednak rolę drugoplanową - wraz z Patrycją Łaciną-Miarką uzupełnia miękko brzmiący głos Tomasza Nitribitta (warto pochwalić naturalny angielski), który stanowi jeden z mocnych punktów zespołu.
Nazwa zespołu pochodzi od standardu "Hoodoo Man Blues", jednak bluesowe klimaty są tu tylko punktem wyjścia do zręcznej żonglerki elementami zaczerpniętymi z soulu, funku, rhythm'n'bluesa, jazzu czy klasycznego rock'n'rolla. Niemal z każdej nuty emanuje energia młodych muzyków, którzy nie tworzyli swoich pieśni na plantacjach bawełny, lecz podczas towarzyskich spotkań przy szklaneczce ginu czy kieliszku wina (jak w "Let The Party On"). "Uśmiechnijcie się i odłóżcie smutki na bok!" - apeluje HooDoo Band i zaprasza na gorączkę sobotniej nocy.
Wrocławianie oczywiście mają spory kredyt zaciągnięty u gigantów gatunku (choćby Raya Charlesa czy Jamesa Browna), jednak robią to na tyle po swojemu, że nie ma mowy o ślepym naśladownictwie. Finałowy "Future Blues" to udane połączenie klasyki (tekst chicagowskiego bluesmana Juniora Wellsa, w latach 60. współpracownika Buddy Guya) z nieco bardziej współczesnymi klimatami (muzyka perkusisty i producenta całości płyty Bartosza Niebieleckiego). Szacunek do bluesowych korzeni najbardziej słychać na drugiej, koncertowej płycie. W trójkowym studiu im. Agnieszki Osieckiej, podczas Polskiego Dnia Bluesa 2009, zespół wykonał sześć utworów z dorobku wspomnianych już Jamesa Browna i Juniora Wellsa, a także Billy'ego Prestona i McKinleya Morganfielda. Na pierwszym krążku HooDoo Band znalazły się także studyjna wersja "Broke And Hungry" Wellsa i ognisty "Fire" Ohio Players.
Głównym mankamentem tego wydawnictwa jest brak kompozycji, która jednoznacznie rzuciłaby na ziemię, której słuchałbym z opadniętą szczęką. Taki "Green Eyed Monster", tylko pulsujący funkowym disco jeszcze mocniej, do utraty tchu, lub "I Still Wonder", który do swej bezczelności dorzuciłby jeszcze rozbrajającą przebojowość. Ale i tak dawno nie było tak stylowego i żywiołowego debiutu.
7/10