Hałastra "Kombinatoryka": Ogórki kiszone, szynka parmeńska [RECENZJA]
Hałastra to najnowsze ogniwo ewolucji warszawskiego ulicznego rapu. Duet stopniowo nabiera jakości i ma charakter, ale "Kombinatoryka" wskazuje, że z drogami na skróty jest jak z ziemniakami w piwnicy po zimie. Warto zastanowić się przed ich obraniem.
Kwiatek Haze i Książę Mazowiecki cementują ciemną stronę stołecznej sceny. Z jednej strony brzmią, jakby nasłuchali się bohaterów końca lat 90., Molesty i Zip Składu, z drugiej skojarzenia idą - a raczej skaczą jak prąd - niczym u Kaza Bałagane. Panowie wyciągają na wierzch to, co łączy obie szkoły, a więc hermetyzm (kto ma wiedzieć, ten wie), szemrany klimat, bardzo lokalną unię bloku ze starymi kamienicami, ekip z ferajnami. I bardzo dobrze.
"Kombinatoryka", faktyczny debiut albumowy w oficjalnym obiegu, natychmiast uruchamia dyskusję o tym, co jest właściwsze. Jedni będą chwalić, że rap jest lepszy, bity lepsze, realizacja lepsza i grzechem by było nie skorzystać z otwierających się możliwości. Drudzy będą załamywać ręce nad tym, że szelest banknotów wypiera szelest czarnych dresów, ulatuje świeżość i bezkompromisowość. Zwyczajowy spór przy zespołach na rozstaju dróg.
Mi bliżej do pierwszego obozu. Album pokazuje raperów lepszych niż kiedykolwiek, sprawniejszych technicznie, mocniej skontrastowanych względem siebie, błyskotliwszych w skojarzeniach. Nigdy wcześniej nie słuchało się tego lepiej. Raperzy umieją zmienić flow, choćby w połowie wejścia. Tu przyspieszą, tam rozłożą na sylaby, pobawią się dopowiedziami. Zagrają świetnym skojarzeniem - połączenie żula robiącego małpkę (małą butelkę wódki) z certyfikatem NFT i "Bored Ape Yacht Club", rozłożyło mnie na łopatki. Medal za nie.
To nie jest żaden tombakowy krajobraz po cyrografie, zwrotek nie czuć kompromisem. "Łobuz drze chałapę jak wariat", gdy raperzy w spokoju dopalają. Okoliczny sztajmes Janek wiezie fanty na taczce. To ze świata "Tatry, Chesterfieldów i filmów porno", żarcia fasoli z puszki, a jak już trafi się szynka parmeńska, to i tak zostanie oszamana pod kiszone ogórki. To kariera rozpoczęta w starej Astrze, w mieście wyrzeczeń, w którym nad oszukanymi propagandą sukcesu ludźmi krąży widmo "żywota robotniczego". Rap w dużej mierze nadal toczy się na ponurych, powykręcanych pianinach a la Havoc, spływa, nacieka i kapie jak u Premiera (ale tego z czasów "Come clean" Jeru), to jak DJ 600V w dobie Griselda Records.
Hałastra była dla mnie wcześniej za surowa, zbyt mało dookreślona. Tymczasem obecna na krążku "Odnowa" to ich najlepszy numer - ma trochę melodii, kombinuje z rytmem, porywa łączącymi klimat z językowymi umiejętnościami wersami pokroju "Nie oddam kontroli paranoi / harmonię powoli się nastroi". Czołgające się ponuro, obrazowo nawijane "W kamienicy" to pocztówka z Warszawy, którą można by wysłać do Buffalo, do Benny'ego Rzeźnika i Conwaya Maszyny.
Żeby nie było jednak zbyt jednostronnie, rozumiem argumenty drugiej strony sporu. Duet aż za bardzo chce się podobać. Lista gości wygląda tak, jakby 2020 chciało mieć pewność, że to się dobrze sprzeda. Czasem nie ma problemu, bo Crank All, Gicik, Kaz Bałagane są tu na miejscu, to ludzie z uniwersum Hałastry. Włodi i Wilku to ta stara wiara, której Kwiatek i Książe się kłaniają i z którą się dogadują - "Muszę jeść i oddychać" stanowi dialog, nie serię monologów. Otsochodzi, było nie było chłopak z Tarchomina nie Żoliborza Artystycznego, wniósł to, czego płyta potrzebowała, a więc ożywienie - refren jest stylowy, sklejony z bitem, czyni z "Kotliny Felllaz" niezbędny, nośny, działający i przy tym wszystkim wiarygodny singel.
Niestety w słabym "Zanim osiwieję" dostajemy Taco Hemingwaya i bit skaczący od jersey clubu do house'u. To kuriozum, które nie powinno na "Kombinatorykę" trafić. "Człowiek czynu" nie potrzebuje Kukona, "Sfumato" nieprzystająco delikatnego refrenu Rosalie, "Nie potrafię żyć inaczej" nie wymaga Sariusa, wchodzącego w utworze, kiedy jest już po obiedzie. Kizo w "Aplikacji Żabki" był szansą na błyskotliwą ironię, lecz skończyło się jak zawsze, na niedźwiedzich pomrukach.
To, że ktoś przy produkcji wykonawczej zapomniał, że atmosferę buduję się bardzo długo, a burzy w moment, to jedno, choć nie marginalizujmy tej przewiny - "Kombinatoryka" bazuje przecież na atmosferze, spójność pomysłu na siebie jest najważniejsza. Gorzej, że pomimo długiej listy gości, kombinowania z trapem i drillem, 50 minut w tej konwencji to o dziesięć za długo. Hałastra wie, co robi, ale nuży nieco za szybko: i w studio, i na żywo.
Style zdałoby się nieco odmulić, a to arcytrudne do wyważenia, bo przecież ta mulistość jest wpisana w strukturę, to wizytówka. Gadki wypadałoby poczyścić ze zbyt ewidentnych naleciałości, bowiem nie da się ukryć, że Kwiatek jadący w "Krótkim filmie o WWA" wersy "liczy się, k***a, Władek Jagiełło / na państwo wyłożone berło / na prawo i lewo leci to srebro / jadę se zjeść coś egzotycznego", to jeden do jednego Bałagane. Coś nie gra w kompozycji całości - mrok i dym należałoby przecinać czymś lżejszym, jeszcze jakimś "Przekazem", jeszcze jakąś "Kotliną Fellaz".
Brzmi jakbym się czepiał, żądał łączenia wody z ogniem. Z tym że Hałastra do tego namawia, posługuje się bardzo zgrabnym, wykorzystującym paradoks sloganem "główny nurt drugiego obiegu". W znalezieniu złotej proporcji jednego do drugiego leży cała przyszłosć grupy. Na razie mamy dobrą płytę ze świetnymi momentami, jednak nie da się postawić po takiej opinii kropki. Konieczny jest przecinek, po nim zaś "ale".
Hałastra "Kombinatoryka", wyd. 2020
7/10