Grimes "Miss Anthropocene": Powykręcany pop [RECENZJA]
Czołowa alternatywka świata muzycznego kontynuuje przygodę rozpoczętą na swoim ostatnim albumie, "Art Angels" z 2015 roku. A dzieje się ona w świecie powykręconego, ale pełnego dobrych melodii popu, chociaż podąża w dużo mroczniejsze rejony niż do tej pory.
Wiele zmieniło się w życiu Grimes przez ostatnie cztery i pół roku: zawirowania z wytwórnią 4AD, związek z Elonem Muskiem, ciąża. Wiele zmieniło się też w świecie muzyki, bo sukces Billie Ellish otworzył wielu nieświadomym oczy na to, że jest pewien segment dziewczyńskiego popu, który niekoniecznie stawia sobie jako cel przymilanie się do masowego słuchacza. Jasne, Grimes na brak popularności narzekać nie może, chociaż trzeba pamiętać, że po premierze kontrowersyjnego singla "Go" w 2015 - który to utwór pierwotnie miała wykonywać Rihanna - mocno oberwało jej się za przymilanie się do radiosłuchaczy. Mniejsza o absurd tego oskarżenia, bo kto wie czy gdyby nie ten odbiór, to dzisiaj droga Claire Boucher (jak nazywa się naprawdę artystka) nie wyglądałaby nieco inaczej.
A tak na "Miss Anthropocene" otrzymujemy, owszem, dobre melodie, masę przystępności, ale wszystko jest solidnie podlane sosem z alternatywy. Cieszy kombinowanie Grimes z materią, wszak z jednej strony punkty wspólne z "Art Angels" są słyszalne natychmiastowo, z drugiej: wydaje się jakby wachlarz inspiracji znacząco się poszerzył. Już rozpoczynające album "So Heavy I Fell Through the Earth" brzmi jak połączenie elektronicznego oblicza Nine Inch Nails z czasów "The Fragile" z synthwave'owym brzmieniem oraz partiami wokalnymi, o które dałoby się oskarżyć Lou Rhodes z Lamb. To całkiem dobra zapowiedź tego schizofrenicznego klimatu, który znajdziemy na albumie.
Mamy witch-house w "Darkseid" z niepokojącą linią basową wyznaczaną przez mechanicznie odgrywane perkusyjne stopy, by po chwili otrzymać "Delete Forever", o które od strony muzycznej (bo przecież nie tekstowej) moglibyśmy oskarżyć... Taylor Swift. Repetywność? Oczywiście! Radiowy refren, po którym następuje wkręcają się mruczenie? Proszę bardzo! Chyba trudniej znaleźć bardziej przystępną piosenkę Grimes, bo i nie dałoby się spodziewać, że instrumentem wiodącym będzie w niej banjo. Z drugiej strony takie "You'll miss me when I'm not around" mogłoby spokojnie być napisane dla takiej Katy Perry i autorkę zdradzają wyłącznie te charakterystyczne dla Grimes wejścia na wyższe tony.
Na "Miss Anthropocene" wchodzimy też między innymi w obszary EDM-u w nieco mało urozmaiconym i przezroczystym od strony muzycznej "Violence", ale mamy też udany drum'n'bass w orientalnym przebraniu serwowany w "4ÆM". Otrzymujemy również znane od dawna "We Appreciate Power", na którym to utworze Grimes zwiedza zaskakujące rejony industrial metalu w towarzystwie przygrywającej w tle gitary rytmicznej albo niemal j-popowe "IDORU", w którym słodycz wokalu Grimes przekracza wszelkie granice normy.
Mimo dobrej jakości piosenek serwowanych przez wokalistkę, to, czego nie otrzymujemy na "Miss Anthropocene" to spójność. Podobnie jak przy "Art Angels" ma się wrażenie, że Grimes w głowie dzieje się za dużo i każdy utwór pochodzi z innej bajki odtwarzanej w mózgu wokalistki. Najczęściej łączy je tematyka: pełna złowróżbnych obserwacji na temat świata, strachu na temat Ziemi i na temat destrukcji, jaką toczą wobec niej i wobec siebie ludzie. Poza tym "Miss Anthropocene" to w gruncie rzeczy bardzo dobrze zrealizowana... składanka. I chyba najlepiej brzmiąca w historii całej twórczości artystki.
Grimes "Miss Anthropocene", Sonic
8/10