GaGa is in da house!
Jarek Szubrycht
Lady GaGa "The Remix", Universal
Bum bum bum! Och och ach! Yeah yeah, yeah yeah, auć! Wachlarz emocji i towarzyszących im środków wyrazu jest na płycie z remiksami hitów Lady GaGi dość ograniczony. Co z tego, że wiem, że tak ma być...
Lubię Lady GaGę i mam nadzieję, że jej kariera to nie jednorazowy fajerwerk, ale trochę mnie już mierzi sprzedawanie po stokroć przepakowywanych wersji tej samej płyty. Mam nadzieję, że ten album, celujący wyraźnie w wakacyjne, całonocne balangi to ostatni odprysk "The Fame" i że panna Germanotta zabrała się już za nowy materiał . Chcę wierzyć, że wydała "The Remix" po to, by zyskać trochę czasu, świętego spokoju i pieniędzy, a nie dlatego, że brakuje jej pomysłów.
Już otwierający płytę "Just Dance", w wersji którą przygotował specjalista od house'u Richard "Humpty" Vission, jednoznacznie odpowiada nam na pytanie, dla kogo jest ten album. O ile już przy oryginałach ruszało się śmiało ciało, o tyle te remiksy mają zastosowanie wyłącznie parkietowe. Są dłuższe od wersji wyjściowych, jeszcze prostsze, z jeszcze bardziej wyrazistym bitem, jeszcze głośniejszym... wszystkim. Dominuje house, czasem przechodzący w zupełnie bezwstydny trance, innym razem nawiązujący brzmieniami do lat gorączki disco. Tak czy owak, zmieniają się autorzy remiksów, ale nastrój, tempo i nawet brzmienia - nie.
Z większości utworów wieje więc nudą. W gorącą sobotnią noc, w klubie, w połączeniu ze światłami, dymami, w towarzystwie przystojnych młodzieńców i pięknych pań zapewne dałoby się to usłyszeć inaczej, ale w ponury, deszczowy środowy poranek porwać się remiksom GaGi nie dałem. Tym bardziej, że ich autorzy podeszli do hitów Potworzycy z pokorą i strachem przed zepsuciem czegokolwiek - nie zepsuli więc, bo niewiele zmienili. Jeżeli już, to rozbroili te zabójczo chwytliwe haki, którymi najeżone są piosenki GaGi, w zamian niestety nie proponując nic równie porywającego.
Wielkie nazwiska też was tu nie uwiodą. Pet Shop Boys są tak zachowawczy i wierni sobie, że aż groteskowi, a Marilyn Manson w "Love Game (Chew Fu Ghettohouse Mix)" jest tak zbędny, że wręcz niezauważalny. Zresztą, GaGa nie potrzebuje już podwieszać się pod inne sławy, by sprzedać płytę. Nawet taką jak ta.
Nieliczne wyjątki od reguły, jak pierwsza, kosmiczna część "Telephone", w wersji zaproponowanej przez Passion Pit, dancehallowy "Just Dance" Deewaana (fajnie zagadany przez stadko sproszonych przez remiksera wokalistów) czy pasująca do tego zestawu jak pięść do nosa koncertowa, akustyczna interpretacja "Poker Face" (wiemy, wiemy, umiesz śpiewać) to za mało, by zachwycić się tym wydawnictwem. Ale może wystarczy, by pamiętać o nim na kilku kolejnych imprezach.
4/10