FKA twigs "Magdalene": Intymny świat bez przebojów [RECENZJA]

Oj, czekaliśmy na "Magdalene", czekaliśmy. Znaczną część materiału zdołaliśmy poznać już wcześniej, jednak całość zmienia optykę. Warto dać tej płycie wiele szans, bo tak wielowymiarowego i trudnego na jeden raz albumu już dawno nie było.

Okładka płyty "Magdalene" FKA twigs
Okładka płyty "Magdalene" FKA twigs 

Od wydania debiutanckiego "LP1" minęło pięć lat i w tym czasie u FKA twigs wydarzyło się wiele. Od problemów emocjonalnych - rozstania z partnerem-celebrytą oraz konfrontacji prawdziwego życia z obiektywem aparatów - i zdrowotnych, aż po ciągłe poszukiwanie artystycznego celu. Przez życie prywatne "Magdalene" jest spowiedzią, niewiadomą jednak pozostaje fakt, czy jest ostatnim stylistycznym przystankiem w karierze brytyjskiej wokalistki, bo każda sekunda z tego 38-minutowego dzieła atakuje pomysłami i niekonwencjonalnymi rozwiązaniami o wiele mocniej niż na debiucie.

"Magdalene" to imponująca paleta brzmień i wiele nałożonych na siebie warstw, które układają się w logiczną całość. Od przesterów w "Thousand eyes", najbardziej rozbudowanym tu numerze, "Sad day" będącym ukłonem w stronę lżejszej formy, wokalnych sampli w "Holy terrain", po pięknie poskładane, spowolnione melodie, czasami przerwane zwykłą ciszą, jak te z "Mary Magdalene". A jest tego jeszcze więcej, dzięki czemu płyta jest pełna paradoksów w sferze samego brzmienia, co oczywiście jest olbrzymią zaletą. Awangardowy, wymigujacy się od utartych schematów pop, dla którego "alternatywa" to trochę za mało.

FKA twigs daleko teraz do mocnego zaistnienia w komercyjnych rozgłośniach, jeszcze dalej niż ostatnio. I nie zmieniają tu nic nazwiska, które pomogły przy płycie, m.in.: Nicolas Jaar, Benny Blanco, Jack Antonoff, Hudson Mohawke, Arca, Skrillex i Future, który zaznaczył swoją obecność w "Holy terrain". Doskonale słychać, że każdy numer to osobna historia, przy której pomagał ktoś inny. Lista płac jest imponująca, momentami dyskusyjna, ale bohaterką jest sama artystka, która nie dość, że koordynowała całość, to na dodatek jej wokal góruje nad wszystkim.

Artystka ma swój styl, ale mocno inspiruje się Bjork (posłuchajcie "Cellophane") i Kate Bush ("Daybed" brzmi tak, jakby FKA zamknęła się na tydzień w pokoju i słuchała tylko "Hounds of Love"). I to wcale nie jest wada! "Magdalene" to przede wszystkim ona, wokalistka zachwycająca swoim pięknym głosem. W zależności od kontekstu i wymiaru kompozycji potrafi go zmienić - czasami śpiewa wysoko, szepcze, niekiedy pomagają jej studyjne sztuczki.

Takie rzeczy chociażby w "Thousand eyes", ale gdy trzeba świetnie wypada melorecytacja jak ta z początkowej fazy "Home with you". Samym wokalem potrafi wykreować melancholijny nastrój, sprawić, że jest intymniej, stworzyć aurę tajemniczości. Ujmująca spowiedź otwartej, szczerej, broniącej słabszych i niekiedy wylewającej żale kobiety. Ładne, momentami piękne, ale równie trudne i wymagające.

Nominacja do Mercury Prize, świetne recenzje krytyków i słuchaczy. Wielkie dzieło. Tak było z jej debiutem, ale zapomnijcie o nim. "Magdalene" należy się więcej - to zupełnie inny poziom, w którym nie ma środka, zwłaszcza tego złotego. Te uniwersum zamyka się w obrębie własnego, intymnego języka, który co chwilę ujawnia kolejne tajemnice, gra na emocjach. Wielka to siła, przez co FKA twigs jest najważniejsza nie tylko na samej płycie, ale w tej dekadzie.

FKA twigs "Magdalene", Young Turks / Sonic

8/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas