Father John Misty "Chloë and the Next 20th Century": Ten Misty nic nie mglisty [RECENZJA]
Paweł Waliński
W dzisiejszych czasach nieraz idzie pomyśleć, że jak się nie odpali fajerwerków albo syren (np w Polsce ostatnio jest owych mania), nie wsunie piórka w cztery litery, to nikt człowieka nie zauważy. Tymczasem Ojciec Jan Mglisty, czyli Joshua Tillman przekonuje, że droga do laurów może być godniejsza i wieść przez talent, polot i ciężką pracę.
Nie ukrywam, że trochę się dziwiłem nagłemu quasi-mainstreamowemu sukcesowi Tillmana. Nie, że mu talentu nie styka, przeciwnie, ale kiedy w okolicach "Pure Comedy" (2017) i "God's Favourite Customer" (2018) Misty zaczął przybierać wymiar spamu na facebookowym wallu - i to znajomych, których o sympatie barokowo-popowe czy freak-folkowe nie podejrzewałem, zachodziłem w głowę, dlaczego to akurat on dostąpił zaszczytu grania w tej lidze, do której w ramach gatunku, w ostatnich dekadach wdrapał się chyba tylko Devendra Banhart, choć w szerszej rozpoznawalności tego ostatniego niemałe znaczenie miał pewnie fakt, że przez jakiś czas prowadzał się z Natalie Portman. Tymczasem całe rzesze artystów równie utalentowanych, jak Tillman, począwszy od Iron and Wine, a kończąc na Sufjanie Stevensie, nadal stały tam gdzie stały w 2005 roku, a więc u szczytu freak-folkowego wykwitu, z uporem dziecka z chorobą sierocą uderzając z bani we wrota do wielkiej sławy.
"Chloë and the Next 20th Century" rozstrzygającej odpowiedzi nie przynosi. Owszem, niebagatelne znaczenie w tym przypadku miał może ukłon Tillmana ku numerom znanym i dobrze wbitym w zbiorową pamięć, bo pochodzącym z hollywoodzkich szlagierów sprzed wielu lat. Tak choćby "Goodbye Mr. Blue" odsyła mnie natychmiast, choć w żadnym razie nie na prawach plagiatu, do "Everybody's Talkig" Harry'ego Nilssona ze ścieżki dźwiękowej do przewspaniałego "Nocnego kowboja" (1969) z Johnem Voightem i Dustinem Hoffmanem, a " Chloë" z tytułu płyty albo "Kiss Me" jeszcze o dekadę dalej w czasie, do epoki, gdy w nocnych klubach i na masowej wyobraźni żerowało Stado Szczurów (Sinatra, Martin, Davis Jr. Itd).
Przy czym nie ma poczucia, że mamy do czynienia z jakąś jednoosobową grupą rekonstrukcyjną bitwy nad Bzurą, jak w przypadku współczesnych croonerów pokroju Michaela Bublé (jakże to nazwisko pasuje do dokonań), przeciwnie - Misty udowadnia, że uprawiając muzykę na wskroś autorską w dzisiejszych czasach można skutecznie czerpać z brzmień starszych niż Pan, Pani, ja, czy Państwa ojciec, a muzyczne podróże w czasie, żeby nie stracić komercyjnego potencjału nie muszą wcale rozbijać się o cezurę Woodstocku.
Przepięknym numerem jest walczyk "(Everything But) Her Love", pachnący muzyką z filmów francuskiej nowej fali, który chcąc, nie chcąc przypomniał mi innego artystę, któremu nieobce takie wojaże. Jeśliście ciekawi, proszę sprawdzić sobie w sieci Patricka Cleandenima i jego "Days without Rain". Na Youtubie go nie ma (jakim prawem?!), ale jest na Spotkach i Dailymotion.
Na poziomie tego numeru i następnych czytelnym jest również, że tradycja muzyczna z której wywodzi się Tillman zawsze nielicho nasiąknięta była pewnym popularnym narkotykiem o trzyliterowej nazwie. Jego echa, jak i echa amerykańskiego barokowego popu czy Serge'a Gainsbourga doskonale słychać choćby w takim "Q4".
To bardzo, ale to bardzo dobra płyta. I jak pisałem na początku, że nie rozumiem dlaczego to akurat Misty przebił się do rzeczonego quasi-mainstreamu, tak teraz jestem tego zrozumienia o jeden, dwa, trzy kroki bliższy.
Father John Misty "Chloë and the Next 20th Century", PIAS/Mystic
8/10