Reklama

Extreme "Six": Więcej niż słowa [RECENZJA]

Pamiętacie ten czarno-biały teledysk, gdzie romantyczni panowie grali i śpiewali o tym, że by okazać miłość trzeba gestów, nie słów? I wiecie, co? Ci panowie właśnie gestami, a nie słowami próbują udowodnić, że po czterdziestu latach od powstania dalej umieją w błyskotliwy rockowy wygrzew.

Pamiętacie ten czarno-biały teledysk, gdzie romantyczni panowie grali i śpiewali o tym, że by okazać miłość trzeba gestów, nie słów? I wiecie, co? Ci panowie właśnie gestami, a nie słowami próbują udowodnić, że po czterdziestu latach od powstania dalej umieją w błyskotliwy rockowy wygrzew.
Gary Cherone i Nuno Bettencourt (Extreme) w akcji /Daniel Knighton /Getty Images

Extreme nie rozpieszczają fanów. Co prawda zespół od swojego początku w 1985 roku nieaktywny był jedynie w latach 1996-2004, a więc zaledwie osiem lat, jednak po pierwszym solidnym okresie i czterech płytach wydanych do 1995 roku, nastąpiła wydawnicza posucha. I tak to w nowym milenium zdążyli wydać jedynie letnio przyjętą płytę "Saudades de Rock" (2008).

Do teraz, bo właśnie zaprezentowali nam swój album numer sześć. I jeśli spodziewaliście się, że będzie to dziaderska podróż w przeszłość do glam metalowej Narnii, srodze się zawiedziecie, bowiem Extreme, zbrojne w nadal doskonały wokal Gary'ego Cherone i wirtuozerskie wioślarskie umiejętności Nuno Bettencourta, miast zabawiać się w pustą retromanię albo duchologię postanowili trochę pościgać się ze współczesnością. Z mieszanym, choć ciekawym efektem.

Reklama

I tak już w otwierającym album "Rise" słyszymy, że panowie odrobili lekcje z tego, jak rocka uprawia się współcześnie, bo słychać tu echa czy to Muse, czy to... nu metalu. A i struktura utworu próbuje wymknąć się przewidywalnym schematom zwrotkorefrenowym z ejtisów, choć nie podejmuję się decyzji czy minutowa (sic!) solówka na otwarcie płyty to dowód bezczelnej pewności siebie, czy raczej tego, że Panu Bettencourtowi kompletnie przez lata odjechał peron.

"#Rebel" to z kolei coś, co z powodzeniem mogłoby być wyciągniętym z pawlacza The Cult gdzieś z okresu "Beyond Good and Evil". To też znów z jednej strony piosenka, z drugiej strony dosyć radykalna prezentacja rzemiosła tak Cherone'a, jak i gitarzysty. Przy "Banshee", najmocniej chyba nawiązującym dialog z erą "Pornograffitti" czy wręcz dokonaniami Mötley Crüe, fani w końcu rozpoznają swój może ulubiony zespół. Po dwóch udanych strzałach na początek jest to jednak dosyć nużący wypełniacz.

Szczęśliwie wkrótce ustępujący miejsca "Drugiej stronie tęczy" dowodzącej, że czy mówimy o klasykach Extreme, czy innych muzycznych eskapadach Bettencourta, facet ma ucho do pięknych popowych melodii, jak mało kto w tym biznesie. Szkoda tylko, że numerowi nie towarzyszy jakiś ejtisowy obraz filmowy o adolescencji w niewielkim amerykańskim miasteczku. Wtedy już kompletnie wszystko by się zgadzało. To wrażenie, nie tylko za sprawą tytułu, z powodzeniem podtrzymuje "Small Town Beautiful". Mam nadzieję, że tej melodii nigdy nie usłyszy Adele, bo jeśli usłyszy, możliwe że z zazdrości zgryzie do korzeni zęby. Do hard rocka, czy może hard bluesa, wracamy wraz z "The Mask", gdzie znów pobrzmiewają echa The Cult, czy wręcz... Alannah Myles.

I ten moment jest już chyba właściwy by wysnuć pewne wioski. To nie jest płyta, z której wytniemy stadionowe single. Zdecydowanie. Ale, zupełnie słusznie, zachwycić się nią powinni ludzie, którzy doceniają, jak wiele pomysłów, patentów czysto rzemieślniczych można upchać na przestrzeni jednej minuty. "Six" to coś, czym w zamierzchłych czasach zachwycał się mój nauczyciel gitary: wszystkie te smaczki, oczka puszczane do braci w instrumentalnym kunszcie. To też dosyć udana demonstracja muzycznych horyzontów, jak choćby w "Thicker Than Blood", które bez mała mogłoby pochodzić z katalogu Nine Inch Nails, albo "Hurricane" budzące pytanie czy aby nie podprowadzili tego numeru duetowi Simon & Garfunkel.

Czy Extreme A.D. 2023 mają coś do zaoferowania przeciętnemu słuchaczowi, nawet temu zorientowanemu na hard rocka? Pewnie nie. Natomiast jeśli jesteście smakoszami niuansów, nierzadko ocierającego się o onanizm demonstrowania wykonawczej potęgi, będziecie wniebowzięci. No i jest tu jeszcze kilka dobrych piosenek.

Extreme "Six", Mystic

7/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Extreme | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy