donGURALesko x Shellerini x Tailor Cut "Trinity": Inny poziom głodu [RECENZJA]
Na "Trinity" nie spotyka się dwóch takich z elity poznańskiej sceny. To ścisła czołówka rapowej Polski. Przecięcie tych dróg cieszy, choć szkoda, że nie doszło do niego, gdy poziom pasji, wiary w rap jako medium i drobiazgowość kontroli jakości były u obu mistrzów bardziej wyrównane. A tak jeden robi wrażenie, a drugi tylko robi swoje.
Wspólna płyta Gurala i Shellera to kooperacja, która w ogóle nie powinna dziwić. A jeżeli czymś, to tym, że doszło do niej tak późno. Tych dwóch domorosłych filozofów z zahartowanymi w boju gardłami było przecież w jednej ekipie. Ta nazywała się PDG Kartel, ale to rozdział pisany przed laty, który nie stał się częścią żadnej książki. Wspólnego wydawnictwa pod hasłem "Prawdziwości dla gry" po prostu nie było. Panowie zaś skupili się na innych duetach - DGE na tworzonej z Kaczorem jeszcze w latach 90., oryginalnie gangsta rapowej Killaz Group, a Szelka u boku Słonia z WSRH.
To ten moment, gdy każda aktywność Shelleriniego cieszy. Zawsze miał swój charakterystyczny chrapliwy głos, umiał wziąć bit pod siebie, życiową formę pokazuje jednak dopiero w ostatnich latach. Ferwor ma taki, że na tarczy nie wraca nawet ze spotkania z Ero JWP, do tego zdecydowanie pogłębił przemyślenia. Chropowaty, melodyjny styl niesie całe mnóstwo niewyświechtanych, skutecznych i erudycyjnych porównań, nawijka jest bardzo lokalna dzięki częstemu korzystaniu z poznańskiej gwary, a skoro poziom przemyśleń jest dojrzałego faceta nie chłopca, to wszystko gra. Wiek męski nie jest wiekiem klęski, przeciwnie.
Niestety to również ta chwila, kiedy cieszyć przestaje działalność donGURALesko. Nie zrozummy się źle, biorąc pod uwagę całokształt kariery oscylującej pewno gdzieś koło 25 lat, nie ma w Polsce nikogo lepszego. Szacunek należy się i tym razem. Facet jednak nawija dużo, za dużo. Nie że rzuca zwrotki z łaski, niemniej rapuje na pierwszy rym, który mu przyjdzie, poziom meta z niekończącą się liczbą nawiązań (również, a może zwłaszcza do samego siebie) nie rekompensuje niskiego poziomu kreatywności. Typ brzmi jakby był w pracy. Pracy traktowanej przez siebie serio, w fachu nie kryjącym przed nim żadnych tajemnic, no ale jednak w pracy.
"Mam flow z pięćdziesiąt" - chwali się Gural. I co z tego, skoro z całym tym zestawem sposobów na gryzienie bitów podchodzi do numerów jak do ćwiczeń formalnych. I to słychać, niezależnie czy to reakcja na rozlazłe autotune'owe wokalizy w absolutnie irytującym, solowym "PATEGOKOLUNIA", adaptowanie się do drillowego pokładu w "Ciszy", nosorożec flow w "1UP" czy melodyzowanie na trapach w "Holiday". Dziadzior nie zawsze zresztą kombinuje, potrafi też rozpocząć dość bezwstydny festiwal rymu przymiotnikowego. A takie "WAH-WAH"? Przelot tak pusty, tak rutynowy i tak na autopilocie, że dziwię się, że w ogóle chciało się Szelce siadać w kabinie.
Nie znaczy to, że na "Trinity" brak numerów dowiezionych i angażujących. W "Headshot" sampel z bitem zbity jest tak, że od pierwszych sekund mam ciarki. Produkujący wszystkie numery Tailor Cut uzyskał tu magię. DGE dworuje z "emce wycofanych jak fajki miętowe", Shellerini uprzedza, że mają wspólnie "dużo za uszami tak jak Usagi Yojimbo" , obaj szamani mikrofonu trzymają się podkładu blisko jak cienie. "Tak bardzo nie z tej waszej szkółki’ - rzuca ten drugi z autentyczną pogardą i niekłamanym poczuciem własnej wyższości. Pozamiatane, utwory roku. Brawa również za "To nic". Jest sielskie, odprężające mimo zdecydowanych bębnów. "Nie gada nikt tak" nie trąci frazesem, raczej stwierdzeniem faktu, gdyż bogactwo słów, lokalność słów robi wrażenie. Między innymi tym, że nie wyklucza się tym razem z nawijką prostolinijną i od serca.
Słucham wspomnianych przed momentem piosenek, słucham bezbłędnej pracy Tailor Cuta i roboty zatrudnionych didżejów (Soina, Flip, Kaczy). I nie ukrywam, że boli mnie tylna część ciała, kiedy myślę o tym, co mogliśmy dostać, gdyby wszyscy byli tu dla siebie równie wymagający; gdyby Gural kleił podwójne rymy tak świeżo i krągło jak jego kolega w "Ciszy", wynajdował odniesienia tak celne jak te do Bone Thugs na rozdrożach czy do Erica B & Rakima i Gucci.
Cóż, jeśli raczyłby w "***** ***" wejść na poziom partnera podsumowującego Polskę supercelnym "jeżeli coś tu się rozwija, to drut kolczasty" i przypominającego teleskopowe pałki "gadających" z kobietami, byłoby mocno. Wolał pójść w setną parafrazę "Sound of da police" i opędzlować całość krótkimi rymami rodem z wolnego stylu. Szelce zapamiętamy z "B-29" wiele: flow rysuje mu Miyazaki, se lata jak Serafin, w powietrzu miesza się Paco Rabanne i Sarin. Dziadziorowi zapamiętamy co najwyżej naśladowanie kałasznikowa. I to jest ta różnica.
Bo podejście można mieć sportowe, ale gra pokazowa nie będzie nigdy cieszyć tak samo jak mecz. Rapowi najwyraźniej szkodzi brak poczucia, że to o coś i po coś. Nie wystarczy wątpliwy entuzjazm zawodnika wywiązującego się z kontraktu, który wygrał już wszystko, ale rozsądek każe nie kończyć kariery. Shelleriniemu życzę w nowym roku głodniejszych kompanów.
donGURALesko x Shellerini x Tailor Cut "Trinity", wyd. własne
6/10