Danzig "Sings Elvis": Gorsze niż koronawirus [RECENZJA]

Paweł Waliński

Elvis zszedł siedząc na klopie. Sedesie. Defekując. Generalnie ciężko taką żenadę przebić. Ale tu bez szerszych zapowiedzi, na pełnej, wjeżdża nam Danzig...

Glenn Danzig na okładce płyty "Sings Elvis"
Glenn Danzig na okładce płyty "Sings Elvis" 

Jako człowiek, który całą lewą nogę ma w tatuażach Misfits, przyznaję to z bólem serca i śledziony, ale mało kto w świecie muzyki wykonał taki artystyczny lot koszący z finalnym ryciem facjatą (tą dorodną szczęką, co nie?) dna, jak Glenn Danzig. Może tyko U2 po "Pop" i Pink Floyd po debiucie. Przypominam, że mówimy o facecie, który BYŁ Misfits, bo wkład panów Caiafa ograniczał się do przynoszenia hajsu na sprzęt i browar, o innych członkach nie wspominając. Ale także o panu, który grał genialne deathrocki w ramach Samhain. Wreszcie o panu, który jak śpiewał, że "Tak, wiem, powiedziałem 'cześć'. I wiem też, że czeka mnie śmierć", to człowiekowi nadgarstki zaczynały przyciągać żyletki, a usta wybielacz.

W dodatku zamiast wybrać wyjście jakoś bezpieczne artystycznie i finansowo, to jest ogrywać swój dorobek na koncertach czy to pod własnym szyldem, czy z wtórnie uprzyjacielowionym Jerrym Only, Danzig postanowił brnąć. Pięć lat temu podarował nam gorącego ziemniaka w postaci "Skeletons", gdzie jedynym fajnym coverem była przeróbka okładki "Pin Ups" (w oryginale na zdjęciu był Bowie i modelka Twiggy, u Danziga on sam z aktorką porno Kayden Kross).

Potem "Black Laden Crown", płyta niezamierzenie heheszkowa, na którą poleciało wiele epitetów, z których "autoparodystyczna" było może ciosem najlżejszym. Następnie światło dzienne (albo mrok trumienny) ujrzała "Verotika", antologia trzech horrorów tak złych, że po jej obejrzeniu zazdroszczę postaci, której ustylizowana na demona, wspomniana już Kayden Kross, na samym początku wykłuwa pazurami oczy. "Verotika" słusznie w serwisie IMDB.com zebrała łączną ocenę 2.0.

Na etapie post-produkcji znajduje się z kolei następne danzigowskie dzieło filmowe. Będzie to "Death Rider in the House of Vampires" z samym Julianem Sansdem, gwiazdą połowy wszystkich złych filmów grozy, które pamiętacie z wypożyczalni VHS. A że zagra tam też sam Danzig i Danny Trejo, to już jakby kumulacja w jakimś antytotolotku. To jest takim, że można w nim wygrać nie hajs, tylko dżumę, koronawirusa albo amputację.

No i do tego niespodziewany cios w przeponę w postaci "Danzig Sings Elvis". Niespodziewany o tyle, że nie towarzyszyła mu jakaś szczególnie długa i obfita akcja promocyjna. Choć z drugiej strony ciągoty Danziga w kierunku Elvisa były zawsze. Podobnie jak oczekiwania, że "Czarny Elvis", czy "Mroczny Presley", jak się o nim dawniej mówiło (choć żeby oddać prawdę o barwie powinno się mówić "Czarny Morrisono-Presley") i jego idol metaforycznie wezmą się za otłuszczone bary.

No i jest. Płyta nagrywana na kolanie, w jakiejś tragicznej domowej kanciapie, na poziomie producenckim godnym niżej podpisanego. I co może smuci najmocniej to fakt, jak zestarzał się Danzigowi wokal. Jasne, każdemu się starzeje. Sam Bruce Dickinson z niemałym trudem (choć nadal skutecznie) wyciąga górki, które w młodości brał bez wysiłku. Wokal Toma Waitsa obniża się z kolei tak, że za rok-dwa słyszeć już będą tylko krety, nietoperze i samplować będzie można z niego psie gwizdki.

Danzig nadal pisze i pozwala pisać o sobie, że jest wokalną siłownią ("vocal powerhouse"). Prawdy w tym niewiele. Została puszka podtynkowa, w której połowa elementów się poprzepalała, część przerdzewiała z wiekiem, a reszta działa już tylko na ślinę i gumkę recepturkę, ewentualnie na słowo honoru. Poza "Fever" i "Like a Baby", które są "tylko złe" jest naprawdę, naprawdę fatalnie. Danzig przebił koronawirusa.

Elvis zmarł na klopie, a przed śmiercią nie uprawiał już żadnej sztuki, tylko wysoce niesmaczne festyniarstwo. Glenn, gratuluję, idealnie wszedłeś w jego buty. I naprawdę chciałbym powiedzieć o tej płycie coś dobrego. Ale jestem bezsilny jak małpiątko, bezskutecznie, ze łzami w oczach próbujące zaciągnąć do kryjówki ciało zastrzelonej przez kłusownika matki.

Danzig "Sings Elvis", Cleopatra

1/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas