Dancing postmodernistyczny

Dominika Węcławek

Parov Stelar "Coco", Sonic

Okładka albumu "Coco"
Okładka albumu "Coco" 

O tym jak wyjątkowe pomysły na łączenie dawnych brzmień z elektroniczną przyszłością ma Marcus Füreder wiadomo nie od dziś. Nowy, dwupłytowy album Parov Stelar pokazuje pełnię możliwości artysty.

"Coco" to prawdziwa przyjemność podróżowania w czasie. Nie jestem zwolenniczką wylewnych opisów poligrafii, ale w tym wypadku sama oprawa graficzna albumu niejednego skusi do zagłębienia się w morze dźwięków. Cóż z tego, że lilie na tle ciepłego beżu mogą kojarzyć się z mdłymi składankami w stylu "Jazz dla opornych". Są stylowe, podobnie jak twórczość austriackiego producenta Marcusa Füredera i jego projektu Parov Stelar. O ile jednak poprzednią płytą "Shine" wciągnął słuchaczy w mroczną grę pełną dźwięków przywodzących na myśl czarno -białe filmy z Gretą Garbo, albo niepokojące futurystyczne wizje Fritza Langa, o tyle teraz postanowił wpuścić nieco światła.

"Coco" jest pogodniejsze i żywsze. Wciąż mocno czerpie z jazzu i swingu pierwszych dekad XX wieku, ale tym razem Parov Stelar zaprasza na dancing. Kompozycja "For Rose" sugeruje jak się zachować. Obowiązują stroje wieczorowe, bo zaproszono wspaniały big band. Sekcja instrumentów dętych podrywa do tańca, rzęsista perkusja sama narzuca nogom dryg, a głos Lilji Bloom, która już na poprzednim krążku zwracała na siebie uwagę, tym razem uwodzi, nęci i zachwyca przez cały czas. Kto boi się, że artyści serwować będą odgrzewane kotlety, powinien zaczekać na dania główne, takie jak "True Romance", które pełne jest nowoczesnej elektroniki z gryzącym, syntetycznym basem na czele. Z czasem świat przyszłości wchłania to, co dawne, słychać coraz więcej śmiałych brzmień i rozwiązań kompozycyjnych. Tempo zwalnia, tancerze łapią oddech. W utworach takich jak "Letoile" jest nawet miejsce na saksofonowe solówki - w wykonaniu artysty o jakże wymyślnym pseudonimie Max The Sax..

Kto odpoczął, może wrócić na parkiet. O dobre brzmienia na afterparty Marcus zatroszczył się, dołączając do albumu z oryginalnymi kompozycjami krążek zbierający m.in. utwory publikowane wcześniej na mini-albumach, singlach (np. "Monster" ), składankach czy mixtape'ach. Dzięki numerom takim jak "Ragtime Cat" możemy przetańczyć kolejne kilka godzin, tym razem jednak panie zostawiają pantofelki na obcasach pod stołem, a panowie frymuśne muchy i krawaty odwieszają na oparcia foteli. Gdy słychać takie połączenie house'u z frazami trąbki, jak w "Catgroove", wiadomo, że nastał czas na nieskrępowane podskoki.

8/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas