Czarny HIFI "Jeśli coś się stanie...": Nic się nie stało [RECENZJA]
Tak brzmi muzyka dobrego producenta, który nie ma już nic do osiągnięcia, z dobrymi artystami, którzy wiedzą, że odmówić mu nie można. Wszystko się zgadza, tylko magii mało, niezależnie od tego czy to rap, czy pop, czy jeszcze co innego.
Czarny od dawna nic nie musi. To "HIFI" przy jego ksywce przypomina sukces macierzystej formacji HIFI Banda, która odniosła sukces pod koniec lat zerowych i na przełomie dekad, w najtrudniejszym dla polskiego rapu czasie. Złośliwi powiedzą oczywiście, że odniosła go właśnie dlatego, że czasy były trudne, a konkurencja niewielka, ale to nie jest do końca sprawiedliwe. Producent już debiutanckimi "Niedopowiedzeniami" z 2012 roku zamknął usta niedowiarkom łącząc wymierny entuzjazm krytyków z jeszcze bardziej wymiernym entuzjazmem słuchaczy. Niektórzy całe życie czekają na klasyk pokroju tytułowego utworu z Pezetem, a tu proszę, szybko poszło.
2022 zastaje Czarnego jako jedną z szarych eminencji polskiej muzyki. Stanowisko A&R w działającym pod Universalem polskim Def Jamie, w dorobku współprace z rapowymi potentatami pokroju Sokoła, KęKę i Kaza Bałagane, ale też królowymi popu - sanah i Anią Dąbrowską (miło je wymienić obok siebie, bo właśnie pięknie zaśpiewały Baczyńskiego). Facet jest spełniony i nawet nie myśli tego ukrywać. Niemniej tworzyć lubi i chyba potrzebuje. Stąd wzięło się "Jeśli coś się stanie...", dawkowane nam singlowo od dwóch lat, kiedy to na YouTube trafiły "Ostatnie szlugi" z Bonsonem i Skipem.
Ten akurat numer nie zestarzał się najlepiej. Bonson brzmi w jak co drugim swoim kawałku, choć zwykle więcej w nim żaru i czasem potrafi rzucić zostającą w człowieku linijką. No nie tym razem, tu nie zostało nic. Bezpieczne, ledwo ciepłe granie. Opublikowany kilkanaście miesięcy temu "Raj" broni się połowicznie - gdy na dobrze podkreślone bębny wpada Young Igi, by z entuzjazmem opowiedzieć o tym, co go trapi (w tym kontekście to dobre słowo) wszystko się zgadza, ale Sobel muli, łamie mu się ten głos, wypada to absolutnie manierycznie i chyba niestety amatorsko, pozostawiając z wrażeniem, że w międzyczasie młody twórca sporo się nauczył. Z kolei "Wino" z lipca 2021 to nadal triumf, świetnie napisany refren nie chce opuścić głowy, a Sarius dorzuca autentyczne emocje, obrazki, zarys historii.
Dużym problemem "Jeśli coś..." wydaje się to, że utwory nieznane przed premierą niespecjalnie sprostały tym już znanym. Rzucenie Filipka na klubowy, szybki i jednostajny bit we "Wróć do domu" zakrawa na okrucieństwo, gościowi linijki rozsypują się na sylaby, nie płynie w ogóle, próbuje za to moralizować i pouczać - efekt jest taki, że tęsknimy za zupełnie średnimi numerami, za elastycznością Skipa z plażowego "Yeah & Yeah" i prostolinijnością przekazu w pełni komunikatywnego Małpy z "Nie wziąłem się znikąd". Ba, na tym tyle generyczny zlepek patentów w trapowym "Pyle" u starających się zdecydowanie za bardzo Bażanta i Cichonia wydaje się całkiem niezłą propozycją.
Ale to nie koniec. O ile Qry na klasycznych bębnach "Komercji" się popisał, udowodnił swoją wszechstronność i zafundował przekonującą mowę obronną, to podkład a la Kixnare, matowy i z ciętym pianinem, podcina Tymkowi skrzydła. Zwłaszcza, gdy można porównać to z tym, gdzie właśnie doleciał z Urbanskim.
Za magnes mogłoby - i powinno - posłużyć kilka duetów. Pih i Ero mają dobrze naostrzone języki, jednak to nihil novi, bo współpracowali wcześniej nie raz i nie dwa, do tego zwykle z lepszym skutkiem. I tu akurat kamyczek do ogródka Czarnego, bo winiłbym głównie bit. Jest suchy, nie ma mięsistości i sznytu, asfalt nie paruje jak u Soulpete'a, Młodego czy Szczura.
Połączenie Kosiego i Szczyla w "Za bramami" cieszy z kliku powodów - panów łączy nie tylko dykcja i autorstwo płyt z rapowego top 10 zeszłego roku, ale też dobry smak, artystyczne wyczucie. O ile ten pierwszy jest u siebie, a superzgrabnie poskładane linijki pokroju "Nie przyszedłem tu zabłysnąć na chwilkę jak świetlik / robimy sobie hip-hop za winklem jak dzieci" mogą kandydować do wersów płyty, tak Szczyl się męczy, żeby się w bicie zmieścić, miętli słowa, zdałoby się wolniejsze tempo i więcej oddechu, głębi, przestrzeni. Za to za "Małe dziecko" Gibssa i Kasi Sienkiewicz brawo - zgadza się aranżacja, melodie, egzotyczny rytm, głosy i teksty pasują do siebie. To bardzo ładna, zwiewna piosenka i chcę takich w radio.
"Małe dziecko" jest super, niemniej moim faworytem i tak pozostaje kooperacja z Mikołajem Trzaską, bardzo intuicyjnie grającym saksofonistą (i klarnecistą), dla mnie bohaterem. Z "Wronami" mogę coś przeżyć, panowie wspólnie opowiadają jakąś historię bez słów. Wspaniały liryczny dęciak, naciekające tło, nieśmiałe bębny, strzępek dialogu i chórów - muzyka ma temperaturę. A gdzie indziej jej brakuje. Producent zna rzemiosło, umie pójść przez rytmy, zadbać o aranżacje, a mimo wszystko rzadko można poczuć, że nie jest to muzyka robiona po pracy w komitywie z artystami, którzy do niej przyszli. Czuć deficyt olśnień, magnetyzmu, fascynacji.
Nawet jeśli dziennikarskie opinie na temat spójności poprzednich płyt Czarnego budzą u samego zainteresowanego wesołość, to i tak mam wrażenie, że tak rozstrzelonej, nieprzemawiającej jako całość pozycji w dyskografii jeszcze nie miał. Długo na nią czekaliśmy, niewiele zaoferowała nam niespodzianek, z kolei wypadkowa obecnych możliwości producenta i statusu, na który latami ciężko sobie zapracował, napompowała oczekiwania. O ile nie ma mowy o złej płycie, przeciwnie, nazbieramy tu utworów co najmniej niezłych, a czasem dobrych, to po prostu chciałbym więcej - albumowego myślenia, gwiazd w ogóle i gwiazd poza swoją strefą komfortu w nieszablonowych połączeniach, utworów pokroju wspomnianych "Wron", gdzie muzyka Czarnego jest dopełniania nie zagadywana. "Jeśli coś się stanie..." mam ochotę skomentować krótkim "nic się nie stało".
Czarny HIFI "Jeśli coś się stanie...", Def Jam Poland
6/10