Czarci jazz
Łukasz Dunaj
Shining "Blackjazz", Indie
Trudno o tytuł lepiej oddający charakter tej płyty. "Blackjazz" trafia w sedno, kryjąc w sobie awangardową muzykę totalną, wyrosłą na styku metalu i jazzu. Ekstremalnego metalu i jazzu takiego od Zorna...
Norweski kwartet - nie mylić z blackmetalowym Shining ze Szwecji - na swojej piątej już płycie nie uchyla żadnych nowych drzwi, ale wywala je razem z futryną, z wielkim hukiem na dodatek. Dawno nie słyszałem tak brawurowej hybrydy stylistycznej. Co więcej, mimo że prób żenienia ciężkich dźwięków z elementami jazzu, klasyki, muzyki współczesnej czy konkretnej, mieliśmy już co nie miara, Shining wyróżnia niezwykła wytrawność i wykonawcza kompetencja. Trudno jednak żeby było inaczej, skoro liderem formacji jest Jorgen Munkeby - saksofonista i multiinstrumentalista, absolwent Norweskiej Akademii Muzycznej. Pierwsze nagrania pod szyldem Shining zawierały zresztą akustyczny jazz, stojący niejako w opozycji do dokonań słynnego kolektywu Jaga Jazzist, w którym Munkeby grał na saksofonie altowym w latach 1995-2002.
Trzeci album Norwegów "In The Kingdom Of Kitsch You Will Be A Monster" z 2006 roku zasygnalizował diametralną zmianę podejścia. Pojawiły się elementy ekstremalnego metalu i progrocka, instrumentarium zostało pozszerzone o elektroniczny kontroler dęty AKAI EWI, elektryczne gitary i bas oraz automat perkusyjny. Z tradycyjnie pojmowanego jazzu zostały zgliszcza i popiół. Jakiś czas później zespół pojechał na trasę z Enslaved i ziarno ekstremy zostało zasiane.
Pełen rozkwit tej trującej rośliny możemy podziwiać na wydanym niedawno "Blackjazz". Jednak nie ma się co spodziewać muzyki, którą mogliby stworzyć razem Tomasz Stańko i Behemoth. To by było zbyt proste. Shining doprowadził do pełnej symbiozy gatunków. Początek płyty zwiastuje muzykę, w której górę wziął agresywny metal. Przesterowane wokale, chłoszczące gitary, pogmatwana rytmika i kwaśna elektronika lasują mózg przez pierwsze 20 minut trwania. Dopiero w "Healter Skelter" panowie pokazują na co naprawdę ich stać. Ta awangardowa, wirtuozersko poszatkowana kompozycja ukazuje bardziej jazzowe podejście do muzycznej materii i jest zarazem preludium do najdłuższego na płycie "Blackjazz Deathtrance", którego tytuł nie jest bynajmniej obietnicą bez pokrycia.
W niektórych fragmentach, Shining prezentuje również bardziej przystępne oblicze, jak w "Fisheye", którego początek nie jest daleki od stylistyki Marilyn Mansona czy "Exit Sun", w którym bas brzmi jakby żywcem wyjęty z przedostatniej płyty Muse. To są jednak tylko sporadyczne prześwity w smolistej magmie dźwięków, która nie doczeka się nigdy emisji w komercyjnych stacjach radiowych. Album zamyka ciekawa interpretacja "21st Century Schizoid Man". Wersji tego klasyka King Crimson było już multum, ale takiej, w której główny, genialny zresztą, riff został zagrany na saksofonie, nie pamiętam.
Mitch & Mitch zapowiedzieli tytułem swojej ostatniej płyty, jak będzie brzmiał jazz następnego stulecia. Przy kontrolowanym szaleństwie "Blackjazz", mimo nieporównywalnej estetyki, Polacy brzmią potulnie jak baranki i bardzo oldskulowo.
9/10