Billie Eilish "HIT ME HARD AND SOFT": Gen-Z Pop Forma Ostateczna [RECENZJA]

Rafał Samborski

Powiedzmy sobie wprost – najnowsze dzieło Billie Eilish to nie jest spójna płyta. A jednocześnie trudno nie wyobrażać sobie jej inaczej niż jako całość. I ile wrażeń dostarcza!

Billie Eilish zachwyciła na nowej płycie
Billie Eilish zachwyciła na nowej płycieSarah Morris/WireImageGetty Images

Billie Eilish w czasach wypuszczenia singla "Bad Guy" mogła wydawać się chwilowym fenomenem. Nikt nie przypuszczałby wówczas, ile ewolucji, jak ciekawą artystycznie drogę przejdzie i jak autentyczna będzie na każdym kroku tej ścieżki. "HIT ME HARD AND SOFT" niewątpliwie jest najbardziej udanym albumem w dyskografii amerykańskiej wokalistki. I dowodem na to, że najlepszym sposobem na udowodnienie wszystkim, ile się potrafi, jest wyzbycie się wszelkich ograniczeń.

To już nie intrygujący bedroom pop. To wysokobudżetowa muzyka rozrywkowa pełną gębą, która sprawia wrażenie wycinka stacji radiowej, pozbawionego gadek spikerów radiowych. Billie i jej brat, Finneas - będący klasycznie producentem krążka - starają się, aby działo się tu dużo zarówno w kwestiach wokalnych, tekstowych i muzycznych. I trzeba przyznać, udaje im się to na każdym kroku.

Choć trzeba przyznać, że rzadko usłyszymy tutaj tę zadziorną i niedojrzałą Billie, która tak wpisała się w świadomość słuchaczy przy okazji debiutu. Posłuchajcie bowiem, ile tu się dzieje. "Bird of a Feather" to romantyczna piosenka pełną piersią, naznaczona nieznaczną melancholią, ale jednocześnie sama w sobie zaskakująco lekka. Akustyczne "Wildflower" poraża lękiem i wątpliwościami nie tylko w tekście i warstwie wokalnej.

"Lunch" mówiący o wybrance, którą chce się je... zjeść, błyskawicznie porywa wyrazistą linią basu, której brakuje dosłownie tip-topu do nu-disco. Melancholijną wersją tego subgatunku rozpromowanego w mainstreamie przez "Future Nostalgię" Dua Lipy, mogłoby być "Chichiro" nawiązujące tytułem do bohaterki wiekopomnego Studia Ghibli, w którym dyskotekowa linia basu wystawiona jest na pierwszy plan, a jednocześnie całość wybrzmiewa dużo wolniej. A całą kontrastowość i złożoność postaci Billie oraz jej brata komentuje "L'Amour De Ma Vie", które z jazzującego, lounge'ującego utworu przekształca się w połowie w rave'ujący, ale nieco nazbyt surowy hyperpop.

Jeżeli miałbym coś szczególnie pochwalić, to jak pomimo takiej rozbieżności, udało się stworzyć coś, co jednocześnie jest wewnętrznie totalnie niespójne, ale trudno nie traktować tego jako całości. "Hit Me Hard And Soft" to pełny obraz złożoności, jaką prezentują ze sobą Billie oraz Finneas. Próby odnalezienia własnego głosu w chaosie, ale też własnego brzmienia przy użycia środków, które wielokrotnie zostały złożone. Eksperymentowanie z materią, która wydawała się oczywista, ale nigdy poza granicę muzyki przystępnej. Z taką produkcją to coś absolutnie cudownego. Zdecydowanie kandydat do najlepszej płyty popowej tego roku.

Billie Eilish, "Hit Me Hard And Soft", Universal Music Polska

9/10

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas